Ale im większa pomoc państwa, tym większe zależności. Uratowane korporacje muszą się zgodzić na większą ingerencję państwa. W ten sposób powstają potężne, półpaństwowe molochy. W równym stopniu oddziałujące na państwo, jak państwo na nie. Bardziej zajęte budowaniem dobrych relacji i układów niż mnożeniem zysków i rozwojem gospodarczym.
Na czele konglomeratów zamiast głodnych pieniędzy menedżerów zasiadają biznesmeni z politycznego rozdania. Klasa sama w sobie. Może i mniej zarabiają, ale nie muszą się martwić o pozycję. Ich nikt nie rozliczy z braku wyników, kochanek na etacie, służbowych limuzyn i wakacji pod pozorem imprezy szkoleniowej. Przykładów nie brakuje we francuskich, włoskich czy hiszpańskich molochach samochodowych, telekomunikacyjnych. A ile razy w Polsce zadawaliśmy sobie pytanie: dlaczego w państwowych spółkach wciąż lądują ci sami ludzie zamiast prawdziwych menedżerów?
[srodtytul]Wielka przebudowa[/srodtytul]
Zamiast rozwoju gospodarczego mamy uwłaszczającą się grupę uzależnionych od państwa menedżerów. Grupę podatną na hasła lewicy, dla której od dobrobytu jednostki, konkurencyjności i wolnego rynku ważniejsza jest sztuczna architektura państwa, która będzie odpowiadała wyimaginowanym wzorcom sprawiedliwości. Im więcej szczytnych ideałów wpisywanych jest w pseudo reformy, tym trudniej obronić dotychczasowy system gospodarczy. Rewolucja klimatyczna, redukcja emisji CO2 na niespotykaną w historii skalę (pomijając już mocno wątpliwe przesłanki naukowe) jest w rzeczywistości częścią wielkiej lewicowej przebudowy. Zarówno prezydent elekt Barack Obama, jak i Nicolas Sarkozy mówią o wykorzystaniu recesji do przestawienia przemysłu na ekologiczne tory. Jak każde rewolucyjne hasło, to też brzmi seksownie. Gorzej, kiedy zaczynamy się pochylać nad liczbami i zadawać politycznie niepoprawne pytania.
Jak to możliwe, że wszystko to, na co nie było nas stać w czasach prosperity, teraz nagle ma nam się opłacić. Nie stworzyliśmy wielkiej infrastruktury dla energii alternatywnej w czasach, kiedy moce przerobowe tradycyjnych elektrowni były na wyczerpaniu. Dlaczego? Bo ani wiatraki, ani biomasy, ani słońce nie były na tyle efektywne i na tyle tanie, żeby ktoś zechciał w to inwestować. Nie przestawiliśmy samochodów na prąd, w czasach gdy ropa kosztowała 150 dolarów za baryłkę, bo nikomu się to nie opłacało. Jakim zatem cudem będzie się to opłacało teraz, kiedy ropa kosztuje 40 dolarów za baryłkę, a nowe źródła tego surowca wciąż są odkrywane?