Od nowa skonstruowany budżet pozwoli na redukcję podatków. Na redukcję, a nie zwiększanie, jak sugeruje rząd, przebąkując o antykryzysowym podnoszeniu składek zdrowotnych czy akcyzy. W pierwszej kolejności powinny być ograniczone obciążenia pracownicze sięgające 80 proc. płacy.
Związki zawodowe nie lubią rozmawiać o emeryturach. Wykorzystując strach przed zwolnieniami, rząd powinien dać związkom wybór: albo wczesne emerytury dla górników, mundurowych i całej reszty objętej ochroną, albo pieniądze na nowe miejsca pracy.
Obniżenie obciążeń dla pracodawców o połowę pozwoliłoby uratować miejsca pracy w małych i średnich firmach – w sumie w jednej trzeciej polskich zakładów. Tu często nie ma miejsca na redukcję zatrudnienia. Wybór jest między pracować a zamknąć drzwi.
Reforma musi też objąć KRUS. Wieś trzeba przyłączyć do Polski. Nie da się zaoszczędzić mitycznych 16 mld złotych, ale 3 miliardy są całkiem realne. Jeżeli jest coś, co powinniśmy przejąć z antykryzysowego programu Obamy, to obniżenie podatków dla gorzej uposażonych.
[wyimek]Tak, jak bardzo odradzam polskiemu rządowi robienie tego, co chce zrobić Obama ze swoim państwem, tak bardzo życzę Tuskowi podobnej odwagi[/wyimek]
Ostatnia PiS-owska redukcja podatków bardzo pomogła najlepiej zarabiającym. To dobrze. Obama ma jednak rację, że w czasach kryzysu nie ma lepszego sposobu na wpuszczenie pieniędzy na rynek niż zmniejszenie podatków dla uboższych. Pieniądze, dzięki obniżeniu pierwszego progu do 15 proc., natychmiast trafią z powrotem na rynek.
Wszystkim, którzy jak mantrę powtarzają, że nie stać nas na rewolucyjne zmiany, przypominam o wcześniejszych deklaracjach premiera Tuska dotyczących szybkiej ścieżki prywatyzacyjnej. Tam wciąż marnują się potrzebne miliardy. Mieliśmy nie tylko prywatyzować na potęgę, ale też stworzyć nowe, sprawne procedury. Gdzie one są?
[srodtytul]Brakuje odważnych[/srodtytul]
Minister skarbu Aleksander Grad zasłania się kryzysem. Podobno nie jesteśmy w stanie uzyskać teraz właściwej ceny. OK. Załóżmy, że nie było pierwszego roku rządzenia PO i świat zaczyna się dopiero od wybuchu kryzysu. Może warto w takim razie przyjrzeć się firmom notorycznie deficytowym. Sprzedanie ich za symboliczną złotówkę byłoby już niezłą ceną w dzisiejszych czasach.
Problem tylko w tym, że nie ma komu podjąć politycznie odważnej decyzji. Nie powstał nowy system wyceny własności publicznych. Urzędnicy przedstawiają sztucznie zawyżone wartości. Ceny nieruchomości, które były zawyżone w okresie prosperity, teraz są już kosmiczne. Nikt w ministerstwie nie odpowiada za to, że nie sprzedano jakiejś firmy, każdy musi się dalej tłumaczyć, dlaczego nie sprzedał drożej. Nie ma kar za zaniechanie prywatyzacji, są kary za działanie.
Przy okazji stoczni powiedzieliśmy sobie, że zaniechanie prywatyzacji było jak sabotaż. Dobrze brzmi, ale czy w związku z tym coś się zmieniło w systemie, który doprowadził do tej katastrofy?
Przeciwnie. Za chwilę okaże się, że mamy podobne problemy z portami. Też pozostają w państwowych rękach, a z nimi firmy ochroniarskie, kontenerowe, eksploatacja nabrzeża. Miliardowy dobytek. Pierwsze próby uporządkowania i prywatyzowania zapoczątkowano za rządów PiS (o dziwo). Nowy prezes z ramienia PO zaczął od zatrzymania procesu prywatyzacji (zanim jeszcze zadrżało na Wall Street) – po co się śpieszyć? Jeszcze go o coś oskarżą.
Politycy i urzędnicy kochają przemawiać o strategicznych gałęziach gospodarki, których nie sposób sprywatyzować.
[srodtytul]Strach przed prywatyzacją[/srodtytul]
Załóżmy na chwilę, że kraje, które w pełni sprywatyzowały swój przemysł energetyczny, gazowy, kolejowy i lotniczy, nie wiedzą, co robią. Ale czy faktycznie strategicznym interesem państwa polskiego jest budynek LOT w centrum Warszawy, którego nie chciano sprzedać, bo – jak twierdzi kierownictwo – to nasze srebra rodowe? Czy srebrem rodowym jest też państwowy sklep meblowy Emilia w środku Warszawy? Wielkie deficytowe instytucje, takie jak Poczta Polska czy PKP, to w rzeczywistości konglomeraty obrośnięte najrozmaitszymi spółkami, niemające nic wspólnego z bezpieczeństwem państwa.
Czy dalej wydaje nam się, że możemy wyjść z zapaści samymi oszczędnościami, bez głębokich zmian strukturalnych? Naczytałem się ostatnio o tym, jak lewica i PiS chcą cynicznie wykorzystać kryzys do wzmocnienia swojej pozycji. A dlaczego niby to rząd nie może wykorzystać kryzysu? Stworzyć nowy program naprawy państwa zgodny z ideałami i liberalnymi wartościami. Tego oczekuję od rządzącej partii. Nie chaotycznych cięć i szybko zawieranych kompromisów, ale wizji – gdzie ma być Polska, kiedy kurz recesji opadnie.
Kryzys tulipanowy, który tak chętnie jest dziś przywoływany jako matka wszystkich kryzysów spekulacyjnych, też miał swoją dalszą historię. Europejskie fortuny, gdy prysła bańka tulipanowa, znalazły nowe miejsce do parkowania pieniędzy: dzieła sztuki. Pieniądze mogły powędrować za hiszpańskimi czy włoskimi malarzami, ale wróciły do Holandii. Akonto tych inwestycji powstała cała nowa holenderska szkoła malarstwa. Stworzono pierwszy w świecie system masowej produkcji dzieł na zapotrzebowanie rynku. Holandia wyszła z kryzysu, bo umiała szybko przebudować i stworzyć nową mekkę dla światowego kapitału.
Autor jest publicystą, był m.in.
redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” oraz wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse