Laicka Europa wierzących Europejczyków

Czy nie jesteśmy przypadkiem świadkami dojrzewania hasła: "wierzący w Boga wszystkich religii, łączcie się!"? - zastanawia się historyk idei

Aktualizacja: 03.03.2009 20:26 Publikacja: 02.03.2009 21:34

Bohdan Cywiński

Bohdan Cywiński

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Red

[b]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/03/02/bohdan-cywinski-laicka-europa-wierzacych-europejczykow/" "target=_blank]blog.rp.pl[/link][/b]

Artykuł księdza kardynała Stanisława Dziwisza w "Rzeczpospolitej" ([link=http://www.rp.pl/artykul/267121.html" "target=_blank]"Europo, kim jesteś i dokąd zmierzasz?"[/link]) ucieszył mnie samym faktem pojawienia się i dał do myślenia swoją treścią. Wystąpienie jednego z najwyższych polskich hierarchów na forum prasowym jest rzeczą rzadką i musi pobudzać publiczną debatę, zwłaszcza gdy dotyczy spraw tak niepokojących, jak dalsze historyczne perspektywy współczesnej Europy.

[srodtytul]Zmora kryzysu[/srodtytul]

W punkcie wyjścia artykułu dominuje troska o duchową tożsamość kontynentu dystansującego się od swych chrześcijańskich korzeni, dalej określone są wymogi uczciwej i przekonującej ewangelizacji – a więc zadania współczesnego Kościoła, przede wszystkim naszego, polskiego. Autor idzie tu – oczywiście – za myślą Jana Pawła II i Benedykta XVI. Wbrew dzisiejszej modzie komentatorskiej, lubującej się w szukaniu różnic między nimi, wskazuje na to, co w nauczaniu ich obu jest wspólne i najważniejsze. Artykuł jest krótki, poszczególne wątki raczej sygnalizuje, niż rozwija – jest swoistym spisem rzeczy do przemyślenia i rozmowy. Chcę w tym uczestniczyć. Kondycja współczesnej Europy budzi niepokój: mówią o tym ekonomiści, socjologowie, politycy, ale także filozofowie i teologowie: brak nam energii. I nie tej nawet, do której kurki pozostają na Kremlu, ale tej wewnętrznej, która podpowiada nam nasze decyzje. Kontynent od dawna posuwa się po linii najmniejszego oporu. Przyjemny konsumpcjonizm i idol wszystko ogarniającej łatwizny życia do wczoraj napełniały Europejczyka radosną beztroską.

Dziś nagle ujawniający się kryzys okazuje się zmorą, która najdotkliwiej uderzy w biednych, ale teraz najbardziej przeraża bogatych: luksus był już ich standardem, a teraz – ratuj się, kto może! Gospodarki poszczególnych krajów zaczynają zerkać w kierunku protekcjonizmu – mit UE jako lekarstwa na wszystko, jeśli się jeszcze nie chwieje, to w każdym razie w zbiorowej wyobraźni szarzeje.

W polityce tu i ówdzie spotykamy indywidualne umizgi do Kremla. Rosja, w przeciwieństwie do Europy, potrafi żyć w głodzie – i w tym jest jej siła na czas kryzysu. Znaczy to jednak, że kończy się już także mit politycznego happy endu, którym nasz miły kontynent żył od lat 20. Zaczyna się czas próby trwałości tej ambitnej konstrukcji ekonomicznej i politycznej (bo przecież nie ideowej...), jaką stanowi Unia Europejska. A może głębiej – próba trwałości koncepcji "solidarności w liberalizmie", który jest w końcu filozofią zdrowego i racjonalnego egoizmu zbiorowego, ujętego w ryzy stanowionego większością głosów prawa.

Europa zlaicyzowana, czy tak? I tak, i nie. Że tak, wiemy po pierwsze ze światowych mediów, po drugie – z poważnych badań dostarczających mocnych argumentów liczbowych. Liczby są nie do podważenia, ale interpretacje – owszem. Wskaźniki, używane do pomiaru religijności, pochodzą sprzed drugiej wojny światowej i nie uwzględniają historycznych zmian w pojmowaniu i przeżywaniu wiary religijnej.

[srodtytul]Zderzenie religii z rynkiem[/srodtytul]

Uogólnienia zestawiają dzisiejszą sytuację realną z przeszłością wyimaginowaną, siejąc sugestię, że dawniej było lepiej. Puste kościoły Paryża są dziś faktem, ale czy kiedykolwiek były one pełne? Elitarne kręgi religijności żywej, które jeszcze przed 50 laty liczyły się w promilach populacji, dziś liczą się już w procentach. Kościoły chrześcijańskie różnych wyznań w wielu krajach odbiły się już od dna – widać w nich już nowy trend wznoszący. Widać? Zależy, skąd się patrzy i o czym chce się mówić.

Po dziesięciu latach przeżytych w prowincjonalnych parafiach Szwajcarii i francuskiej Alzacji daleki jestem od popularnego dziś na ten temat radykalnego pesymizmu. Prądy kultury masowej i przemiany ekonomiczno społeczne wypłukały – i wypłukują dalej – ze wszystkich Kościołów tysiące chrześcijan pozornych. Baba z wozu, koniom lżej? Nie, tak patrzeć na to nie można: każdy człowiek jest ważny i każde odejście jest dramatyczną stratą całej wspólnoty. Niemniej dzisiejsza europejska parafia jest religijnie bardziej świadoma, bardziej zdecydowana i społecznie bardziej aktywna, niż była trzy pokolenia temu.

Na postawę dzisiejszego chrześcijanina w Europie destrukcyjnie wpływa hiperwładza rynku, filozofia rynku. Wszystko jest do kupienia, wszystko ma być na sprzedaż. To swoisty rynkowy totalitaryzm. Ten, kto się mu przeciwstawia w imię wartości, którymi handlować nie chce – a więc na przykład chrześcijanin, muzułmanin czy judaista – po prostu przeszkadza w rozwoju rynkowej wszechpotęgi, powinien więc zostać spacyfikowany lub wyeliminowany z gry.

Pacyfikacją jest włączenie religii w rynek, patrz choćby tabuny świętych Mikołajów w grudniowym handlu. To chyba takich właśnie przepędzał Jezus ze świątyni jerozolimskiej. Eliminacja jest zabiegiem znacznie poważniejszym, polega na ogłoszeniu, że ten oto "religiant" jest wrogiem. Wrogiem spokoju, ładu prawnego, społeczeństwa, praw człowieka. Dalej wszystko toczy się samo. Jesteś oszołomem, w łagrze na razie nie siedzisz, ale jesteś spychany na margines społeczny, nie należy cię brać poważnie.

Przesadzam. Na ogół nie jest jeszcze tak źle, wartości niepokorne bronią się wytrwale i podobna eliminacja zdarza się tylko w przypadkach krańcowych. To prawda, tyle że tych przypadków jest niemało. Chrześcijanin nie powinien się temu dziwić, Jezus zapowiadał, że napięcia między Dobrą Nowiną a prawami świata będą ostre: i was prześladować będą...

Jeśli nas to zdumiewa czy gorszy, to chyba nie dojrzeliśmy do pojęcia własnej tożsamości i roli w świecie, który jest nam dany i zadany. Podejrzewam, że czas naszych dzieci i wnuków okaże się epoką bardzo gwałtownego zderzenia wiary z rynkiem. Będzie to doświadczenie głęboko inne od tego XX wiecznego, w którym wiara zderzała się z totalitarnymi ideologiami politycznymi. Nie wiem, czy będzie od tamtego łatwiejsze.

[srodtytul]Podobieństwo wiar [/srodtytul]

Europa oficjalna chce być laicka. Zwykły Europejczyk – ten z zachodu i ze wschodu, z północy i południa, wpływ ma na oficjeli znikomy. Ale też i ma tych oficjeli w nosie: nie będą mu mówić, w co ma wierzyć, a w co nie wierzyć. Popatrzmy na nowe ruchy religijne – te wewnątrz istniejących od dawna Kościołów, choćby nasze katolickie: pęcznieją z roku na rok i skupiają ludzi młodych, wykształconych i aktywnych. Porównajmy też pod względem stosunku do spraw religijnych treść europejskich mediów z tym, co uwidocznia się w swobodnych dyskusjach blogowych w Internecie – to dwa różne światy myślowe. XVIII wieczni filozofowie byliby zdumieni: polityczna poprawność premiuje ostry laicyzm, a swobodne myślenie ludzkie po omacku szuka sacrum. Świat stanął na głowie!

Nie twierdzę, że "religiant" zwycięża ani nawet, że się skutecznie podkopuje pod laicką Europę. Nie, jest cherlawy i słaby, tu i tam dostaje w skórę, ale umierać nie ma zamiaru i pozostanie w tej Europie trwałą i aktywną mniejszością. Jego ewolucja zdziwiłaby jednak nie tylko ideologów oświecenia, ale – może nawet bardziej – gromkich kaznodziei choćby sprzed 50 lat. Wtedy we wszystkich Kościołach i religiach było wiadomo: nasza wiara jest jedynie dobra i słuszna, wszystkie inne są fałszywe i bezsensowne. Prześmiewczego lekceważenia nawet innych wyznań chrześcijańskich uczono jeszcze mnie samego w kościołach warszawskiego Mokotowa, kiedy miałem 15 lat.

Dziś jest inaczej – i to nie tylko w kazaniach, które diametralnie zmieniły swój ton. Zmienia się nasza prywatna wrażliwość. Wiara cudza przestała być przedmiotem złośliwych uwag czy szyderstwa, budzi raczej zaciekawienie, chęć porównań, a nierzadko – rzeczywistą sympatię. Odmienność praktyk religijnych przestaje drażnić, skoro spostrzegamy, że kryje się za nią głębokie podobieństwo treści wiar i jeszcze większa analogia postaw moralnych.

W katolickiej Polsce tak zaczynamy patrzeć nie tylko na ewangelików i prawosławnych, ale i na judaistów i muzułmanów. Stosunek do islamu wydaje mi się tu wyjątkowo pouczający: arabski terroryzm potępiamy szczerze i zdecydowanie, ale francuska wojna z chustami islamskimi tamtejszych muzułmańskich dziewczyn czy amerykańskie wprowadzanie zachodnich porządków i obyczajów w 100-procentowo islamskim Afganistanie budzą nasze bardzo mieszane uczucia i reakcje. Jak się to ma do idei praw człowieka?

Myśląc o tym wszystkim, zadaję sobie pytanie, czy nie jesteśmy przypadkiem świadkami dojrzewania hasła: "wierzący w Boga wszystkich religii, łączcie się!". I od razu widzę dwie możliwe alternatywy sensu takiego wezwania. Jeden mógłbym nazwać teocentryczno służebnym, mówiącym jakoś tak: "na różne głosy wielbimy Boga, który dał nam świat, i służymy, jak umiemy, żyjącym na tym świecie ludziom". Drugi podkreślałby opozycję postaw wiary i niewiary i – solidaryzując wiernych, mniej lub bardziej otwarcie skłaniałby ich ku co najmniej emocjonalnej agresji wobec niewiernych. Ten drugi – nawet bez terroryzmu – szybko stałby się punktem wyjścia dla groźnej ideologii.

[srodtytul]Doświadczenie nieznane Zachodowi[/srodtytul]

Obawa przed takim stylem myślenia skłania zwolenników laicyzmu do umniejszania różnicy między postawami wiary i niewiary. Powiadają tak: "w życiu codziennym nie różnimy się prawie niczym, rozbieżność naszych poglądów na temat istnienia Boga jest praktycznie bez znaczenia. Chcesz, to sobie w twego Boga wierz, tylko niech to nie komplikuje twego uczestnictwa w życiu publicznym i nie drażni innych. Nas twój Bóg nie obchodzi". Propozycja taka, filozoficznie bardzo powierzchowna, ale socjotechnicznie pociągająca, bo przynajmniej pozornie usuwająca problemy współżycia wierzących i niewierzących, praktycznie się nie sprawdza. Człowiek, który w Boga wierzy, dostrzega, że jest to w jego rozumieniu rzeczywistości sprawa najważniejsza, wobec której inne kwestie są wtórne. W szczególności wtórna jest dlań waga przynależności do tych czy innych struktur społecznych.

O moim sumieniu nie będzie decydował żaden despota ani żaden najbardziej demokratyczny parlament. Odwrotnie: o mojej lojalności wobec tego despoty czy tego parlamentu, o mojej wewnętrznej przynależności do wspólnoty, która ten parlament wybrała, będzie decydował mój stosunek do Boga. Inaczej moja wiara byłaby pozbawiona sensu lub wręcz pozorna.

W tym kontekście człowiek wierzący w Boga zawsze bywa skłonny do pewnego choćby pokojowego anarchizmu: zanim posłucha policjanta, zmówi Zdrowaśkę, chcąc być pewnym, co powinien w tym momencie zrobić... Znam księdza, który takim zachowaniem wprowadzał w swoim czasie w szał bezsilnej wściekłości przesłuchujących go w Pałacu Mostowskich esbeków. Nic nie potrafili mu zrobić, wygrał.

Nie wiem jednak, czy o takich zachowaniach słyszano cokolwiek i czy umiano by zrozumieć ich logikę w Strasburgu czy Brukseli. Czy konstruując pewien teoretyczny model ładu życia zbiorowego w Europie, tamtejsi fachowcy zadają sobie ważne przecież pytanie, kto, gdzie, kiedy i dlaczego ich ustalenia praktycznie przyjmie, a kto i w jakich przypadkach zignoruje je czy wręcz odrzuci?

Wszystkie zarysowane tu wątki wiodą ku zagadnieniu jednemu: co tej zdezintegrowanej dziś duchowo i nie dość wyraźnej Europie możemy zaproponować, w czym jej się przydać – właśnie my? To "my" jawi mi się w trzech uzupełniających się sensach czy płaszczyznach.

Po pierwsze – my, ludzie, tak czy inaczej, wierzący w Boga. Po wtóre – my, ludzie z tej wschodniej części kontynentu, mający szczególne, niedawne i dawniejsze, nieznane Zachodowi doświadczenia historyczne. Po trzecie – bardziej już szczegółowo – my, Kościół katolicki współczesnej Polski. Sądzę, że na te pytania koniecznie musimy sobie odpowiedzieć, a może nawet stawiać je wciąż na nowo i na nowo na nie odpowiadać. Jest to jednak zagadnienie, ba, cała wiązka zagadnień, nad którymi trzeba się będzie zastanowić osobno.

[ramka]Autor jest historykiem idei, profesorem na Wydziale Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W czasach PRL był redaktorem naczelnym miesięcznika "Znak", działaczem opozycji, nieformalnym szefem głodówki w kościele św. Marcina, współtwórcą Uniwersytetu Latającego i Towarzystwa Kursów Naukowych. W 1980 roku został ekspertem Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej[/ramka]

[b]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/03/02/bohdan-cywinski-laicka-europa-wierzacych-europejczykow/" "target=_blank]blog.rp.pl[/link][/b]

Artykuł księdza kardynała Stanisława Dziwisza w "Rzeczpospolitej" ([link=http://www.rp.pl/artykul/267121.html" "target=_blank]"Europo, kim jesteś i dokąd zmierzasz?"[/link]) ucieszył mnie samym faktem pojawienia się i dał do myślenia swoją treścią. Wystąpienie jednego z najwyższych polskich hierarchów na forum prasowym jest rzeczą rzadką i musi pobudzać publiczną debatę, zwłaszcza gdy dotyczy spraw tak niepokojących, jak dalsze historyczne perspektywy współczesnej Europy.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?