Pierwotny tytuł tej książki brzmiał „Jak zazdroszczę Cyganom”, a wydać ją miał Jerzy Giedroyc. Ostatecznie Marek Nowakowski nie zdecydował się na jej druk w Paryżu i maszynopis utknął w archiwach Instytutu Literackiego, by ujrzeć światło dzienne w zupełnie innej rzeczywistości i pod innym tytułem nawiązującym do hasła – „Syjoniści do Izraela”, pod którym załogi socjalistycznych (nie było innych) zakładów pracy manifestowały swe poparcie dla Władysława Gomułki.Kim byli owi „syjoniści”, naród nie bardzo wiedział, nie rozumiał też, dlaczego spostponowana w przemówieniu przez towarzysza Wiesława „piąta kolumna” nagle stała się dla władzy ludowej tak groźna, nadstawiał jednak ucha na treści antysemickie, które pojawiły się w gazetach, i tłumaczył je po swojemu: „Żydzi, won!”. Won – z uniwersytetów i wojska, z urzędów i instytutów naukowych. Ale w marcu ,68 nie chodziło tylko o Żydów. Nie mniej ważne było to, o czym mówiono półgłosem, zawsze dodając sakramentalne „podobno”. „Tak o życiu i sprawach Dworu mówi lud” – wyjaśniał Nowakowski. Bo też, rzeczywiście, podobno pozycja „Najważniejszego” chwiała się, do władzy – podobno – szykowali się młodsi, bezideowi, wahający się jedynie, kogo obrać sobie za przywódcę: „Szefa Porządku” o aksamitnym barytonie czy „Bossa Największej Prowincji”. Nic dziwnego, że nie brakowało takich, którzy pod „Białym Domem” widzieli nieżyjącego od 12 lat Bieruta z pętem kiełbasy w ręku – po 16 złotych za kilogram. W tamtej atmosferze wszystko było możliwe. I tamtą atmosferę oddał Marek Nowakowski bezbłędnie. W dziesiątkach krótkich relacji pokazał ludzkie tragedie i tragikomedie, karierowiczów z ich strachem i małością, ale i tych, którzy pozostawali odporni na „wieści sprzeczne, mętne i płochliwe”. Jak starego partyjniaka, który na zebraniu wyrąbał wprost: „Po mojemu to jest wielki wstyd, żeby gliniarze po uniwersytecie latali i pałami uczyli socjalizmu studentów”.Po latach Nowakowski powie, że to, co czuł w tamtych latach i zapamiętał na bardzo długo, to „poczucie pohańbienia”.Ta doskonała książka, nawiązująca do najwybitniejszych osiągnięć autora, powinna mieć inny tytuł, ani tamten „cygański”, ani ten „syjonistyczny”. Marek Nowakowski w 1968 roku napisał, po prostu, „Raport o czasie podłym”, niejako antycypując swój późniejszy sławny raport z pól bitewnych w wojnie wytoczonej przez władze narodowi. Wojny rozpoczętej 13 grudnia 1981 roku, gdy już nic nie było „podobno”, ale wszystko stało się jasne.
—Krzysztof Masłoń