Polskie emocje i amerykański pragmatyzm

Osłabiona kryzysem Ameryka robi to, co i Polska mogłaby robić: gra kartą tarczy z Rosją. My jedynie podstawiliśmy stolik do tej gry – pisze publicysta

Publikacja: 08.04.2009 03:26

Polskie emocje i amerykański pragmatyzm

Foto: Fotorzepa, Bartosz Zborowski Bar Bartosz Zborowski

Red

Naszą narodową tradycją jest to, że spora część naszych zamierzeń politycznych kończy się awanturą zaangażowanych w przedsięwzięcie stron. Z amerykańskiego punktu widzenia, w polityce to zachowanie jest nieprzydatne, a więc nie jest stosowane. Amerykański pragmatyzm jest skutecznym instrumentem kształtowania polityki zagranicznej, widocznym choćby w podejściu Waszyngtonu do dwóch kwestii: NATO i budowy tarczy antyrakietowej, czyli obszarów, gdzie w Polsce dominują emocje.

[srodtytul]Bez opcji zerowej [/srodtytul]

Dla Ameryki NATO to organizacja passé. Jej pierwotna rola się skończyła, gdy padł mur berliński. Odtąd Ameryka widzi w NATO machinę do rozszerzania swojej strefy wpływów na wschód od Wisły i osaczaniu byłego zimnowojennego konkurenta – Rosji. Widać to zwłaszcza w parciu USA do przyjęcia do sojuszu nowych członków – Ukrainy i Gruzji.

Czy ktoś naprawdę myśli, że Ameryka związana artykułem 5. natowskiej konstytucji będzie bić się o Krym? A czy prezydent John Kennedy sięgnął po atomowe przyciski w konflikcie kubańskim z 1962 roku? Albo czy w 1968 roku latające fortece B52 startowały z Kalifornii, bo czołgi sowieckie wjechały do Pragi? Czy w 1981 roku Ronald Reagan odbezpieczał rakiety Minuteman w Wyoming, kiedy Sowieci miażdżyli polskimi czołgami „Solidarność” w Gdańsku?

Ameryka nigdy nie sięgała po opcję zerową z mocarstwem nuklearnym, bo zawiera ona klauzulę współzniszczenia. Ameryka nigdy nie biła się beznadziejnie o wolność i nie będzie ryzykować wymiany nuklearnej o ziemie, które dzieli od niej ocean. Na tej samej pragmatycznej zasadzie Stany Zjednoczone nigdy nie zrezygnują z koncepcji budowy tarczy antyrakietowej, bo jest ona istotnym elementem utrzymania przez nią hegemonii na świecie.

Tarcza nie powstała wczoraj, niemal każdy amerykański prezydent kontynuował jakąś jej wersję. Jej historia sięga pierwszych systemów obrony rakietowej Nike, koncepcji gwiezdnych (laserowych) wojen Ronalda Reagana, zmodyfikowanej przez George’a Busha do tarczy strzegącej Amerykę przed różnego rodzaju szaleńcami. To wyraźna linia strategiczna, której istnienie usprawiedliwia choćby północnokoreańska rakieta odpalona w miniony weekend, która może dosięgnąć terytorium Alaski i Hawajów.

Zgoda Czech i Polski na rozmieszczenie elementów tego systemu pod nosem Rosjan jest historycznym sukcesem Ameryki wynikającym z pragmatyki polityki uprawianej przez ten kraj.

[srodtytul]Kij od Polaków[/srodtytul]

Polska natomiast od lat prowadzi emocjonalną politykę zagraniczną. Widoczne jest to choćby w kwestii podpisania porozumienia między ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim a poprzednią amerykańską sekretarz stanu Condoleezzą Rice w sprawie umieszczenia elementów tarczy antyrakietowej w Polsce.

Podpisanie paktu Sikorski – Rice to kolosalny sukces Ameryki, ale czy Polski? Dla Ameryki najbardziej istotnym elementem tarczy rakietowej jest radar w Czechach, zdolny podsłuchiwać rozmowy telefonii komórkowej rosyjskiego B to B (business to business). Dziś natomiast, zwłaszcza w dobie światowego kryzysu gospodarczego, szpiegostwo ekonomiczne jest znacznie ważniejsze od politycznego.

W Rosji zatem zawrzało. Kiedy w listopadowy wtorek Barack Obama wygrał wybory prezydenckie w USA, już w środę Dmitrij Miedwiediew zapowiedział umieszczenie rakiet Iskander w obwodzie kaliningradzkim i systemu zagłuszającego radar w Czechach.

Ameryka dostała, dzięki Polsce, kij do ręki, ale wcale nie zamierza nim wywijać. Odwrotnie, Obama pokazuje dziś Rosji marchewkę: mamy tarczę, ale nie jesteśmy pewni, czy chcemy wdrażać system w życie – zdaje się mówić. Zatem osłabiona kryzysem Ameryka robi to, co i Polska mogłaby robić: gra kartą tarczy z Rosją, załatwiając swoje sprawy. My, Polacy, jedynie podstawiliśmy stolik do gry.

Z amerykańskiego punktu widzenia Polska miała niedawno krótki, bo zaledwie 3-miesięczny, okres politycznego manewru, który mógł nas ustawić w pozycji gracza między supermocarstwami. Chodzi o tzw. okres przejściowy, wymiany na stanowisku amerykańskiego prezydenta, między 8 listopada 2008 a 20 stycznia 2009, kiedy USA są tradycyjnie otwarte na ciosy. Gdyby w tym czasie Polska uznała pakt Sikorski – Rice za możliwy do renegocjacji, moglibyśmy wciąż być w grze. Ale oznaczałoby to też konieczność otwarcia Polski na Rosję, do czego, znowu, emocjonalnie i mentalnie nie jesteśmy zdolni.

[i]Autor jest dziennikarzem, byłym korespondentem TVP i TVN w USA. Publicysta, prezenter i producent telewizyjny.

W Stanach Zjednoczonych od 1988 roku[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?