[b][link=http://blog.rp.pl/janke/2009/04/27/wolnosc-%E2%80%93-za-trudne-slowo-dla-platformy/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]
Rzeczy bardzo niepokojące zaczynają dziać się w sferze wolności słowa w Polsce. Dwaj historycy, którzy popełnili – zdaje się – błąd życia, pisząc książkę o Lechu Wałęsie, znaleźli się znowu pod ostrzałem. Tym razem już pod bardzo poważnym ostrzałem. Prokuratorskim. To, że śledczy zaczynają prowadzić dochodzenie w sprawie tego, co ujawnili w książce historycy, zaczyna budzić przerażenie. Zwłaszcza że rzecz ma miejsce wiele miesięcy po wydaniu książki. Za to w czasie kolejnego wzmożenia napięcia wokół Lecha Wałęsy.
[srodtytul]Jak ukarać niepokornych [/srodtytul]
Sprawa, którą ujawnili historycy, rzeczywiście wymaga śledztwa. I to śledztwa dogłębnego. Piotr Gontarczyk ze Sławomirem Cenckiewiczem stwierdzili bowiem, że były prezydent mógł łamać prawo przez niszczenie dokumentów. W każdym normalnym kraju śledczy w tym momencie powinni zacząć badać, czy tak się działo, czy nie. Czy śledztwo, które kiedyś zostało umorzone, było umorzone słusznie, czy nie. Ale u nas aparat sprawiedliwości zabiera się za autorów, którzy tę wieść przynieśli.
Bo tak się składa, że autorzy napisali książkę nieprzychylną postaci, w której obronę zaangażował się szef rządu i jego ugrupowanie. Oczywiście domyślam się, że to nie Donald Tusk nakazał oficerom ABW nękać teraz Gontarczyka i Cenckiewicza. Zapewne to nadgorliwość oficerów i prokuratorów. Niemniej stworzono taką atmosferę, że wysocy urzędnicy państwowi na wyścigi chcą pokazać, jak bardzo można ukarać tych, którzy o Lechu Wałęsie chcą coś złego powiedzieć czy napisać.