Rosną obawy, że znowu przegramy. Nie, nie chodzi o wojnę, na przykład w Afganistanie, ani – co ważniejsze – o mecz piłki nożnej z Niemcami, ani nawet o walkę o prestiżowe stanowisko dla jakiegoś polskiego męża stanu w jakiejś niezmiernie ważnej instytucji międzynarodowej, które znowu mógłby nam sprzątnąć sprzed nosa niewydarzony Duńczyk czy Włoch. Tym razem chodzi o mur i „Solidarność”.
Choć – jak wie każde polskie dziecko – Lech Wałęsa przeskoczył mur, czym osobiście rozpoczął wyzwalanie nas z komunizmu, Europejczykom utkwił w pamięci inny mur – ten zburzony przez berlińczyków. I upierają się, by uznawać to za wydarzenie symbolizujące upadek komunizmu.
[srodtytul]Jak wznosić toasty[/srodtytul]
Rząd postanowił więc przypomnieć, jak było naprawdę, i na 4 czerwca zarządzone zostały centralne uroczystości w celu godnego upamiętnienia odzyskania niepodległości i upadku komunizmu. Miało to być święto dumy, jedności i radości. Niestety, pewna część polskiego społeczeństwa nie chce się cieszyć wystarczająco spontanicznie i gorąco, przedkładając swój partykularny interes – na przykład troskę o miejsce pracy, co tym bardziej jest niezrozumiałe, że dzięki ministrowi Rostowskiemu kryzysu w Polsce nie ma – nad dobro ogólne.
Powstało nawet uzasadnione podejrzenie, że elementy nieodpowiedzialne pod kryptonimem „NSZZ Solidarność” zamierzają zakłócić atmosferę ogólnonarodowego święta. I to w sytuacji, kiedy najlepsze siły narodu od Mariana Krzaklewskiego po Danutę Hübner skupiają się wokół partii rządzącej. Nawet Jerzy Urban przyznaje, że najchętniej głosowałby na PO.