Sprawa Beaty Grabowskiej, matki zastępczej, która wzięła pieniądze za urodzenie dziecka innej parze, a teraz walczy o prawo do jego wychowywania – to doskonały przykład tego, jakie są społeczne i moralne skutki procedury zapłodnienia in vitro. I niezwykle mocny dowód na to, że uregulowanie kwestii bioetycznych jest niezbędnie potrzebne. Bez niego poważnemu rozregulowaniu ulegać będą fundamenty życia społecznego.
[srodtytul]Układ rodzicielski[/srodtytul]
Podstawową kwestią jest rozumienie macierzyństwa. Konia z rzędem temu, kto wie, która kobieta jest matką tego dziecka. Polskie prawo nie pozostawia wątpliwości, że jest nim kobieta, która urodziła (w tym przypadku Beata Grabowska), ale przecież genetycznie jest to dziecko kogoś innego (ktoś jest dawcą komórki jajowej, która została zapłodniona). A do tego trzeba jeszcze dodać matkę społeczną, czyli tę, która chciała wychować.
Każda z tych kobiet – jeśli chciałaby walczyć przed sądem – ma jakieś prawa do dziecka. A sąd – i to chyba najważniejszy problem – przyznając je którejkolwiek z nich, ostatecznie będzie decydował nie tylko o losie konkretnego dziecka, ale również o tym, jak rozumiane będą macierzyństwo i rodzicielstwo w przyszłości.
Każda z decyzji sądu będzie zresztą w tej sprawie zła. Przyznanie dziecka zarówno tym, którzy wydzierżawili sobie macicę innej kobiety, jak i tej, która z jego noszenia pod sercem i urodzenia uczyniła biznes, jest bowiem w istocie zaakceptowaniem traktowania macierzyństwa jako „usługi”, którą można sobie wykupić. Sąd powinien zatem – gdyby chciał się kierować wyłącznie względami moralnymi – odebrać dziecko, tak matce zastępczej, jak i rodzicom społecznym.