O tym, że Amerykanie nie zbudują w Polsce tarczy antyrakietowej, wiedzieliśmy już dokładnie 4 listopada 2008 r., czyli w dniu, kiedy Barack Obama w cuglach wygrał wybory prezydenckie.
Ale my, jak to mamy w zwyczaju, wolimy żyć złudnymi nadziejami, niż spojrzeć prawdzie w oczy. Przecież jeszcze jako kandydat Obama nie krył swojego sceptycyzmu wobec ostatniego wielkiego projektu militarnego, jaki w spadku chciała mu zostawić Bushowska administracja.
[srodtytul]Gra niewarta świeczki[/srodtytul]
Jednak decyzja o złożeniu tarczy do grobu nie jest dyktowana tym, że projekt przygotowała neokonserwatywna administracja. Obama już nieraz pokazał, że nie waha się kontynuować tych celów administracji republikańskiej – jak choćby zwiększenie kontyngentu wojskowego w Afganistanie – które uznaje za słuszne i pożądane. Co więcej, nie zawahał się zatrudnić w swej administracji takich ludzi, jak szef Pentagonu Robert Gates czy generał James Jones, bliski przyjaciel McCaina, związany z republikanami. Obama rezygnuje z budowy tarczy antyrakietowej, gdyż gra nie jest warta świeczki.
Tarcza w założeniu ma chronić Amerykę i jej sojuszników przed takimi państwami jak Iran. Tyle że Iran ma przed sobą co najmniej kilka lat intensywnej pracy, jeśli poważnie myśli o budowie międzykontynentalnej rakiety balistycznej. Jest to więc czas na ofensywę dyplomatyczną i na negocjacje, by powstrzymać wyścig zbrojeń, a nie podkręcać jego dynamikę, do czego przyczyniłaby się budowa tarczy w Polsce.