To, co zdarzyło się w Polsce w ostatnim miesiącu, w normalnym, demokratycznym kraju wywołałoby wstrząs polityczny, który zasadniczo podważyłby pozycję partii rządzącej. Za wcześnie jest, aby ocenić, jakie będzie miało to konsekwencje u nas, ale z pewnością powiedzieć można, że reakcja większej części mediów i ośrodków opiniotwórczych daleko odbiega od zachowań tego typu instytucji w krajach zdrowej demokracji.
Co więc zostało odsłonięte w Polsce? Politycy z czołówki partii rządzącej porozumiewali się z szemranymi biznesmenami, aby skroić prawo pod ich potrzeby. Przy okazji okazało się, że jeden z nich bez kłopotu ustawić może na kierowniczym stanowisku w Totalizatorze Sportowym swoją córkę. Ta sprawa w ogóle nie miała żadnych konsekwencji.
Zaangażowani w aferę zostali poinformowani o śledztwie ok. dziesięciu dni po tym, gdy premier uzyskał o nim wiedzę. Śledztwo zostało spalone.
Podsłuchy w sprawie sprzedaży stoczni odsłoniły rażącą niekompetencję najważniejszych urzędników Ministerstwa Skarbu. Potwierdziła to zresztą konferencja prasowa szefa Agencji Rozwoju Przemysłu. W przetargu faworyzowany był przez ministerstwo jeden, „nasz”, oferent, co nie tylko łamało normy unijne, ale naruszało fundamentalne zasady wolnego przetargu.
Minister skarbu Aleksander Grad tłumaczył, że był to jedyny inwestor, który chciał kupić całość stoczni i produkować statki. Dokumenty zadają kłam deklaracjom ministra. Oferentów na całość majątku było kilku, a faworyzowany inwestor nigdzie nie zobowiązał się do produkcji statków.