„To nie kryzys, to rezultat” – mawiał Stefan Kisielewski. Nie ma tak naprawdę tzw. afery hazardowej. Cały czas mamy do czynienia z wadliwym systemem politycznym i podejmowaniem w jego ramach patologicznych decyzji. Od czasu raportu Banku Światowego i wskazania w nim na kupowanie w polskim parlamencie ustaw nie zmieniło się tak naprawdę nic. Cały czas mamy tego typu afery. Jedne, jak żelatynowa, są dość dobrze opisane, a inne, mniejszego kalibru, nie znajdują już miejsca w mediach. Mechanizmy są jednak podobne.
W Polsce nie trzeba „kopać złota”, wystarczy przekonać część polityków i urzędników do wprowadzenia nowej ustawy, ustanowienia koncesji, kontyngentu, cła czy innego podatku. Uzyskujemy wówczas gwarancję, że wygramy na rynku, ale nie dlatego, że jesteśmy lepsi i konkurencyjni, lecz dlatego, że polityczno-administracyjnie ograniczymy lub wyeliminujemy naszą konkurencję.
Od lat Polska w rankingach wolności gospodarczej zajmuje odległe miejsca. Rośnie natomiast pozycja naszego kraju w rankingu korupcyjnym. Większy zakres swobodnego i arbitralnego uznania władz zmniejsza naszą wolność, nie tylko gospodarczą. Na jej miejsce musi wejść korupcja. Im mniej wolności gospodarczej, tym więcej korupcji. Jej widocznym i dla każdego czytelnym objawem są coraz liczniejsze ustawy (tzw. ustawki) fabrykowane już tysiącami przez rządzących. Im więcej ustaw, tym mniej wolności, a więcej korupcji.
Problemem zatem nie jest hazard jako taki, lecz proces stanowienia prawa. Ten jest z racji systemu politycznego wadliwy, m.in. dlatego, że na szczyty władzy dostają się osobnicy zależni przede wszystkim od szefów partii, a nie od swoich wyborców. System głosowania na listę partyjną, a nie na konkretnego kandydata, jaki obowiązuje w wyborach do Sejmu, jest jednym ze źródeł tej patologii.
Dzisiejsza partia rządząca chciała to zmienić, zbierając swego czasu 700 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o zmianie systemu wyborczego. Woli jednak korzystać z wypróbowanego peerelowskiego mechanizmu tzw. centralizmu demokratycznego i przywożenia kandydatów w teczkach zamiast porozumienia się z lokalnymi autorytetami i autentycznymi samorządowcami.