Negatywne komentarze do orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 4 listopada 2009 r. w sprawie krzyży są nader różnorodne. Jedne uznają stanowisko Trybunału za przejaw palmy postępu i utrzymują, że skoro krzyże zostały zdelegalizowane, równie dobrze można by to samo uczynić z kuku na muniu. Znajdujemy też niemal proroczą wizję, że jeśli dzisiaj zdejmujemy krzyże ze szkół, to jutro wyprosimy biskupów z obchodów Święta Niepodległości.
Pojawiły się też głosy wysokich hierarchów kościelnych, że rzeczone orzeczenie (dalej będę mówił po prostu o orzeczeniu) stanowi zbrodnię na historii i tradycji. Nie będę odnosił się do tego rodzaju enuncjacji, bo nie warto. Dalej zajmę się wyłącznie argumentami formułowanymi jako rzeczowe, z góry zaznaczając, że jest to tylko szkic – z uwagi na ramy objętościowe dane mi przez redakcję „Rz”. Wcześniej jednak sprecyzuję własne stanowisko.
[srodtytul]Zdrowy rozsądek[/srodtytul]
Otóż jestem zwolennikiem sekularnego charakteru państwa i przeciwnikiem umieszczania symboli religijnych w instytucjach publicznych, w szczególności szkołach i urzędach. Zwrócę uwagę na to, że napisałem „instytucjach”, a nie „miejscach”. Symbolem religijnym jest np. przydrożny krzyż i byłoby absurdem domaganie się jego likwidacji. Obecność krzyża w urzędzie czy szkole bywa na ogół deklaracją wyznaniową w miejscu pracy (por. niżej).
Są też pewne przypadki nie tyle sporne, ile wymagające ograniczenia postulatu sekularyzacji instytucji publicznych. Dotyczy to np. symboli religijnych w szpitalach i domach opieki społecznej. Wszelka kazuistyka w katalogowaniu sytuacji wyjątkowych w rozważanej kwestii jest niemożliwa, a ewentualne rozstrzygnięcia należy pozostawić zdrowemu rozsądkowi zainteresowanych, a nie ideologom.