Ewentualne zwycięstwo Bronisława Komorowskiego rozpocznie epokę szczególną. Epokę władzy niemal niepodzielonej, ograniczonej jedynie wolą koalicjanta. Koalicjanta, który po wyborach mocno osłabł i którego będzie można w każdej chwili obejść poprzez porozumienie z SLD. To sytuacja precedensowa. Choć formalnie mieliśmy już podobną – w okresie rządów PiS, a także gdy w Dużym Pałacu zasiadał Aleksander Kwaśniewski, a w Małym Pałacu premierzy z SLD.
Ale podobieństwo formalne nie zawsze znaczy rzeczywiste. Monopol Platformy będzie bowiem monopolem ugrupowania wspieranego przez większość środowisk znaczących, a także przez zdecydowaną większość mediów i darzonego sympatią przez większość aparatu państwowego. Monopol PiS był zaś sprawowany w sytuacji, w której większość środowisk znaczących zwalczała tę partię, wspierana w tym przez zdecydowaną większość mediów. A zdecydowana większość aparatu państwowego po cichu kontestowała rządy tego ugrupowania i nie życzyła im sukcesu.
[srodtytul]Komisje, ABW, prokuratury[/srodtytul]
Monopol Kwaśniewskiego i SLD to lata 90., kiedy dawni pezetpeerowcy byli jeszcze onieśmieleni, a media – choć nie zwalczały ich tak jak potem PiS – były od Sojuszu mentalnie niezależne i nie rezygnowały z realizowania wobec nich funkcji kontrolnej.
Platforma zaś będzie mogła sobie pozwolić na wiele. Sytuacja byłaby zapewne inna, gdyby wybory wyglądały inaczej. Czyli gdyby nie było tragedii smoleńskiej i Komorowski łatwo wyeliminowałby Lecha Kaczyńskiego. Albo gdyby – po katastrofie tupolewa – Jarosław Kaczyński realnie nie zagroził Platformie. Ale zagroził. I nawet jeżeli w niedzielę przegra, to polityczny efekt kampanii prezydenckiej dopiero się zaczyna. PiS odzyskało dynamizm i zdolność koalicyjną. Może liczyć na fenomen śniegowej kuli.