Grzegorz Napieralski w tych wyborach uzyskał blisko czternastoprocentowy wynik. Zdobył głosy bardzo różnych wyborców, w tym także znacznego odsetka ludzi młodych, którym nie podobał się – jak mówili – „gajowy” Bronisław Komorowski, ale tym bardziej Jarosław Kaczyński.
[srodtytul]Języczek u wagi[/srodtytul]
Co oznacza to dla SLD i dla samego przewodniczącego partii? Co się stanie z SLD po tych wyborach prezydenckich? Można podejrzewać, że miejsce lewicy na powyborczej scenie politycznej się nie zmieni. Natomiast trzecie miejsce Napieralskiego w pierwszej turze wzmocniło jego osobiście i frakcję jego sprzymierzeńców w Sojuszu. Prominentni i doświadczeni działacze SLD, którzy jeszcze nie tak dawno dystansowali się od plastikowej i tanecznej kampanii ich przewodniczącego, milczą dziś, bo wynik wyborczy jest także wsparciem pozytywnego wizerunku SLD.
Napieralski, podejmując decyzję o niewspieraniu w drugiej turze żadnego z kandydatów, dał do zrozumienia, że chce wykorzystać powstanie politycznego trójkąta, jaki się wytworzył. Liczy, że teraz skorzysta na konflikcie obu głównych kandydatów, i to właściwie niezależnie od wyniku wyborów. Nowa sytuacja będzie służyła dążeniu przewodniczącego SLD do tego, by jego partia stała się taką trzecią siłą, mogącą decydować o pozycji głównych aktorów sceny politycznej.
Socjologicznie to bardzo interesująca sytuacja, którą wspaniale opisał żyjący na przełomie XIX i XX wieku niemiecki filozof i socjolog George Simmel. Aby taką politykę realizować, konieczne są jednak dodatkowe warunki – na przykład gwarancja tego, że działania i przekonania SLD będą w miarę jednolite. A o to nie będzie łatwo. Nawet gdyby Napieralskiemu się udało, to i tak mam wątpliwości, czy Polacy zaczną ponownie postrzegać SLD jako ważnego gracza na polskiej scenie politycznej. Niemniej jednak sprzyjający układ sił może wykreować znacznie silniejszą pozycję SLD, niż wynikałoby z poparcia społecznego.