[wyimek][link=http://blog.rp.pl/semka/2010/07/14/znak-pamieci-ma-sens-tylko-przed-palacem/" "target=_blank]Weź udział w dyskusji[/link][/wyimek]
Czy krzyż na Krakowskim Przedmieściu stanie się powodem pierwszej "świętej wojny" po wyborach prezydenckich? Teoretycznie nie powinien, ale praktycznie – wszystko ku temu zmierza.
Drewniany krzyż ku czci ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem powstał w pewnej określonej chwili, w specyficznej atmosferze. Był naturalnym symbolem ustawionym w miejscu, które setki tysięcy warszawiaków wybrały instynktownie. Gdzie przychodzili się modlić i czuwać w ciągu ośmiu dni żałoby – od chwili katastrofy samolotu Tu154 aż do pogrzebu pary prezydenckiej na Wawelu. Nie powstał z inicjatyw PiS – wykonali go harcerze, ale stał się własnością wszystkich, którzy przychodzili na Krakowskie Przedmieście. Na tabliczce, którą harcerze przybili do krzyża, do dziś znajduje się informacja, że krucyfiks ten stać będzie do momentu zbudowania w tym miejsca pomnika ku czci ofiar.
Gdy tydzień oficjalnej żałoby minął, Bronisław Komorowski, pełniący wówczas obowiązki głowy państwa, postanowił krzyż pozostawić. Uniknął dzięki temu oskarżeń o brak szacunku dla swego poprzednika. Potem – dwa i trzy miesiące po tragedii – pod krzyżem dwukrotnie złożyła kwiaty delegacja członków PiS. Ten gest mógł zrodzić obawy, że Prawo i Sprawiedliwość chce symbolicznie zaanektować to miejsce.
Przeciwnicy partii Jarosława Kaczyńskiego mówili o zawłaszczaniu wspólnego symbolu. Zwolennicy ugrupowania bronili się, argumentując, że nikomu nie wzbraniano przecież wykonać podobnego gestu, a Klub Parlamentarny PiS powiadomił kolegów z innych klubów o miejscu i dacie składania kwiatów.