Polskę dzieli, a może nawet rozdziera ostry konflikt ustrojowy między liberalnymi konstytucjonalistami (opozycyjnym anty-PiS-em) a narodowo-demokratycznymi suwerenistami (to pisowski obóz władzy). Można patrzeć nań jak na wypadek przy pracy: gdyby Bronisław Komorowski nie prowadził antykampanii wyborczej i wygrał choćby minimalnie z Andrzejem Dudą; gdyby Ryszard Petru nie założył Nowoczesnej, dokonując rozłamu w elektoracie PO; gdyby SLD nie zawiązało formalnej koalicji i przekroczywszy próg pięcioprocentowy, weszło do Sejmu; gdyby, gdyby, gdyby… to PiS nie miałby większości bezwzględnej i nie mógłby zmieniać ustroju ustawami zwykłymi, na co dzień naginając, a od święta łamiąc obowiązującą konstytucję, a wtedy wszystko toczyłoby się może nie tak gładko jak przedtem, ale bez wywrotki: byłoby tak, jak było.
Takie spojrzenie jest uprawnione, sam z takiej perspektywy bieg politycznych zdarzeń opisywałem, ale uprawnione jest też spojrzenie inne: prędzej czy później w jakichś, może gorszych dla suwerenistów, a lepszych dla konstytucjonalistów warunkach politycznych do wybuchu tego konfliktu dojść musiało. A dojść musiało dlatego, że Polska ma, i owszem, formalną liberalną konstytucję zatwierdzoną w referendum w 1997 r., ale nie ma konstytucji realnej, jest organizmem politycznym pozbawionym nomos. Pojęcie to starożytni Grecy, a zwłaszcza Platon odnosili nie do jakichś tam praw (Platon stwierdza, że prawa dotyczące handlu to tylko zarządzenia porządkowe), ale do zasad ładu politycznego utrwalonych przez zwyczaj, tradycję, religię i obecnych w ukształtowanych przez paideę odruchach, bez których istnienie miasta-państwa jest niemożliwe.
Liberalny konstytucjonalizm to nomos państw Zachodu i warto zauważyć, że zachodni populistyczni politycy i takież ruchy atakują ostro neoliberalizm w gospodarce i polityce wewnętrznej (poprawność polityczna, multikulturalizm, kwestia migracji), ale nie zwracają się w żaden sposób przeciw liberalnemu konstytucjonalizmowi. W Polsce i na Węgrzech atakowany jest on wprost i utożsamiany przy tym z neoliberalizmem.
Autorytarne dziedzictwo
Nie ma nic dziwnego w tym, że liberalny konstytucjonalizm nie jest nomos polskiej wspólnoty politycznej, a to dlatego, że jest przejętą z zewnątrz, z Zachodu właśnie, imitacją; nie został przetrawiony, przecierpiany i przeżyty w ogniu wewnętrznych konfliktów. Na Zachodzie kształtował się od połowy XVII do połowy XX w. poprzez wojny religijne, tworzenie i obalanie monarchii absolutnych, powstawanie nowych państw, konflikty klasowe, rozłamy w elitach politycznych, wreszcie wielką wojnę światową lat 1914–1945 z jej dwiema odsłonami. W tych konfliktach niekiedy wprost chodziło o liberalne zasady rządu ograniczonego przez prawo, ale też często poszczególne rozwiązania składające się na zawikłaną i elastyczną konstrukcję liberalnego konstytucjonalizmu odkrywano jako przypadkowy produkt uboczny wielkich starć i przywiązywano się do nich dlatego, że wszystkim stronom zapewniały minimum bezpieczeństwa.
Lord Acton podaje przykład dwóch angielskich szlachciców, z których jeden był „okrągłogłowym”, a drugi „kawalerem”. Po „chwalebnej rewolucji” 1688 r. pili razem, narzekając z widoczną ulgą, że nie ma już w kraju tak wielkiej sprawy, dla której warto by sobie podrzynać gardła.