Przygnębiające wydarzenia w Gdańsku wcale nie obniżyły temperatury sporu politycznego. Po ewidentnym błędzie TVP (prostacki felieton o mowie nienawiści) prezes Kaczyński nie miał wyjścia – musiał zadeklarować jako pierwszy rezygnację z wystawienia kandydata PiS w wyborach prezydenta Gdańska i nakazać milczenie swoim podwładnym. Nie wszyscy się do niego zastosowali, a internet zanotował kolejną porcję wzajemnej niechęci. Z drugiej strony (dużo bardziej zróżnicowanej) także pojawiły się postulaty o charakterze odwetowym. Kilku polityków (w tym profesorowie o temperamencie politycznym) ujawniło swoje pomysły na przyszłe represje wobec obecnie rządzących, a kandydaci na liderów politycznych zgłosiło inicjatywy, które – ich zdaniem – służyć by miały odbudowie wspólnoty. Niestety, nie całkiem rozsądne.
Przegrana i odwet
Problem jest ważny. Wysoce prawdopodobny jest scenariusz, w którym rządząca obecnie formacja przegra wybory parlamentarne. Nie wolno jednak zapomnieć, że nie będzie to klęska, a co najwyżej przegrana. PiS po wyborach zachowa w nienaruszonym stanie swoje elity i kadrę polityczną, struktury organizacyjne i zasoby finansowe. A przede wszystkim zachowa sympatię i poparcie ok. 5 mln Polaków, którzy raczej na pewno z kraju nie wyjadą, bo to nie ten elektorat. Po wyborach nie pójdzie on w rozsypkę, wręcz przeciwnie – a Jarosław Kaczyński ma tu spore doświadczenie – będziemy świadkami polityki cementowania spójności tego elektoratu wokół Prezesa i planu powrotu do władzy. Pojawią się opinię, że przegrana jest skutkiem nie dość konsekwentnego zwalczania „drugiego sortu” i rozprawy z elitami. Polityka ta, w kontraście do dość różnorodnego obozu ewentualnych zwycięzców i jego niekonsekwencji programowej, może za cztery lata okazać się skuteczna. Będziemy wtedy z sentymentem wspominać lata 2015-2019.
Trzeba zatem myśleć, jak do tego nie dopuścić. Wszystkie pomysły realizacji polityki podobnej do tej, której spodziewamy się po PiS, będą w istocie sprzyjać scenariuszowi, który zarysowałem wyżej. A w dodatku polityka odwetu, której zarysy pojawiają się w mediach, będzie nieskuteczna. Przede wszystkim dlatego, że pomysły typu „specustawy” lub „nadzwyczajna procedura” rozliczeniowa są sprzeczne z racją prawną i moralną obozu przeciwników PiS. Jeśli uważamy, że należy rozliczyć obecną władzę za podejmowane działania, to musimy udowodnić, że są one ewidentnie sprzeczne z prawem i muszą się trzymać ustawowych zapisów dotyczących sankcji i procedur.
Drogi donikąd
Nie będzie to łatwe. Dlatego część z zabierających głos w tej sprawie rozwiązanie widzi w zastosowaniu odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu. Ten nieużywany od lat organ ma jednak charakter polityczny, wybierany jest przez Sejm na wniosek klubów parlamentarnych. Trudno założyć, że nowa większość sejmowa wykorzysta casus wyboru Krajowej Rady Sądownictwa i uczyni ten organ jednopartyjnym (koalicji rządzącej). To od razu pozbawi go wszak legitymacji wywodzącej się z konstytucyjnej zasady reprezentacji. To droga donikąd. Rezygnacja z niej oznacza jednak, że w Trybunale zasiądą także ludzie rekomendowani przez PiS i każdy proces polityka tej partii będzie politycznym i medialnym spektaklem, o rozmaitych konsekwencjach z punktu widzenia atmosfery społecznej i podziałów politycznych.
Ponadto, droga do Trybunału Stanu także nie jest prosta. Decyzję o postawieniu polityka przed Trybunałem Stanu podejmuje Sejm RP większością 276 głosów. Jest dobre pytanie, czy przyszła koalicja rządząca będzie miała tyle głosów. Nawiasem mówiąc, tyle głosów w Sejmie jest także niezbędne do odrzucenia weta prezydenta. Aby z kolei jego postawić przed Trybunałem (czym straszą niektórzy), potrzebne jest 375 głosów w Zgromadzeniu Narodowym. Możliwe? Dlatego nie ma co straszyć, bo nic tak polityka (i polityki) nie kompromituje, jak zapowiedzi, których nie może wprowadzić w życie.