Według Karla Jaspersa "sytuacja graniczna" to moment, który ujawnia głębszy sens naszego istnienia i zmusza do podjęcia zasadniczego wyboru. Wydaje się, że taką rolę w życiu naszego narodu powinna była odegrać tragedia smoleńska. Czy tak się nie stało? Nie jestem pewien. Stosunkowo skuteczna próba banalizacji tego wydarzenia, za którą stoją najbardziej wpływowe ośrodki III RP, jest wyborem, który – zwłaszcza z perspektywy – pozwoli nam ocenić postawy ich reprezentantów.
Katastrofa samolotu, w której ginie znacząca część elity politycznej, z narzucającą się jeszcze symboliką czasu i miejsca to rzeczy, które nie powinny się zdarzyć. Skoro jednak się zdarzają, to trzeba próbować je maksymalnie rozjaśnić.
Bezpośrednio po katastrofie premier polskiego państwa przekazuje badanie przyczyn katastrofy w ręce ościennego, autorytarnego mocarstwa. Nie podejmuje próby przejęcia przez państwo polskie śledztwa w tej fundamentalnej dla nas sprawie ani choćby przystąpienia do niego na partnerskiej zasadzie. On sam i jego propagandziści tłumaczą to – mniej lub bardziej wprost – że Rosjanie i tak by się na to nie zgodzili, lepiej więc zachować dobre relacje.
W tym wypadku mamy zatem do czynienia ze zrzeczeniem się naszej suwerenności w istotnej kwestii, nawet bez próby walki o nią. I nie chodzi o walkę zbrojną, ale o sięgnięcie do absolutnie przyjętych w relacjach między cywilizowanymi państwami środków natury politycznej i dyplomatycznej. Dobre relacje oznaczają wizerunkowy pozór i ustawienie się w podrzędnej pozycji. Ci, którzy mówili, że trzeba z ocenami tej decyzji poczekać, dziś powinni rozliczyć rząd za jej konsekwencje. Problem jest jednak głębszy, gdyż suwerenność jest wartością nadrzędną, nie – sprowadzalną do płynących z niej korzyści. Tymczasem te fundamentalne kwestie nie stały się w ogóle przedmiotem debaty publicznej.