Zaremba: Dylematy przypraw

Więzi z prezesem takich ludzi, jak Kluzik--Rostkowska, Poncyljusz czy Jakubiak, są już raczej nie do odbudowania – o pisowskich „liberałach" pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 14.10.2010 20:14

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Król Murdas z jednej z bajek robotów Stanisława Lema uznał, że musi działać. Oto maszyna do wróżenia wyrecytowała mu tekst zakończony słowami: "Bo krewni, choć rzewni, tylko w ziemi pewni". Król uznał, że to przestroga przed spiskiem, i skazał rodzinę na śmierć. Wymknął się tylko stryj Cenander. Kiedy został schwytany, akurat jego Murdas mógł skazać z czystym sumieniem. Cenander brał się naprawdę do spiskowania.

Ta bajka przypomina się, kiedy obserwujemy kurację, jaką zafundował własnej partii Jarosław Kaczyński. Gdy zarządził rozprawę z ludźmi, którzy niedawno robili mu z przekonaniem kampanię, a dziś są podejrzewani o najgorsze. Próbuje im się zakazać publicznych występów, niektórzy są blokowani w pracy sejmowej (groteskowa historia z przymiarkami do pozbawienia Elżbiety Jakubiak przewodnictwa komisji). Czy konspirują? W ich sytuacji każdy normalny człowiek zastanawiałby się nad przyszłością.

[srodtytul]Stan wyjątkowy w knajpie[/srodtytul]

Oczywiście jak zwykle można szukać dla Kaczyńskiego usprawiedliwień. Że boi się partii o wielu twarzach, pamiętając, jak PC wymykało mu się z ręki na początku lat 90. Że jest przekonany, iż w oblężonej twierdzy liczy się nie dyskusja, lecz spójność przekazu, więc takie gesty "gołębi", jak wstrzymanie się od głosu przy wyborze Schetyny na marszałka, to powody do niepokoju.

Nie zmienia to faktu, że w PiS mamy do czynienia ze stanem wyjątkowym zwróconym przeciw własnym członkom, skądinąd lojalnym, nawet jeśli inaczej widzącym strategię czy taktykę. W sejmowych knajpach posłowie PiS, i to nie tylko ci z grupy "liberałów", przypłacają stresem każdą konwersację przy stoliku z ludźmi z zewnątrz. Bo zaraz gorliwiec typu Marka Suskiego złoży raport Prezesowi.

Na tej glebie wyrasta plotka o pomyśle tak zwanego PiS light. Czyli próby tworzenia przed wyborami parlamentarnymi frondy, która próbowałaby uszczknąć część wyborców zarówno partii matce, jak i PO. Byłby to ruch zbliżony logiką do secesji Janusza Palikota szukającego fanów gdzieś między wyborcami PO i lewicy.

Jest jednak podstawowa różnica. Palikot to człowiek, który podjął swą decyzję (też skądinąd ryzykowną) nienaglony przez nikogo, szukający w badaniach opinii publicznej odpowiedzi na pytanie o własne wybujałe ambicje. Pisowscy "liberałowie" mają nóż na gardle.

[srodtytul]Krucjata przeciw miękkim[/srodtytul]

Nie jest to wyłącznie spór o skuteczność. Wielu pisowców, nie tylko z grona tych, których nazywa się liberałami, ma wątpliwości co do linii. Spotkałem gorących katolików, którzy zastanawiali się nad nadużywaniem krzyża. Albo ludzi szczerze zainteresowanych wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej, którzy niekoniecznie chcieliby to robić na modłę Antoniego Macierewicza. Pewien poseł PiS zadał mi nawet retoryczne pytanie: "Czy my na pewno, przyjmując powstańczą optykę i język, służymy dobrze państwu?".

Ale tak, poczucie marnowania szansy na przyszłe zwycięstwo jest podstawową barierą oddzielającą kampanijne "gołębie" od tego, dla kogo walczyli. I nie chodzi tu o szczegółowe obrachunki, te nie mają już znaczenia. Chodzi o podstawową intuicję. Na ile opłaca się mówić różnymi językami, sięgać po nowe grupy wyborców, prowadzić grę z rzeczywistością. Kaczyński bije w tych, którzy możliwie taktownie zgłaszali mu podobne oczekiwania.

Po wyborach "Gazeta Polska" zarządziła wielką krucjatę przeciw "miękkim", w gruncie rzeczy podważając niedawny kurs samego lidera, a profesor Zdzisław Krasnodębski ogłosił, że osobiście nie zna nikogo, kto zmieniłby zdanie pod wpływem nowego wizerunku Kaczyńskiego (przypomina to równie pyszne wobec rzeczywistości twierdzenia zwolenników Mazowieckiego, że musi on wygrać, bo nie zetknęli się z nikim, kto chciałby głosować na Wałęsę). Takie głosy stawały się z czasem coraz bardziej natarczywe. Uzyskanie 47, a już w pierwszej turze 36 procent przez człowieka, który bił do niedawna rekordy niepopularności, zostały uznane za klęskę.

Ale przesądziła decyzja samego Kaczyńskiego, aby przejść na stronę krytyków własnej kampanii, a nawet ich przebić ("byłem na lekach"). Jego stronnicy, a czasem i bezstronni analitycy próbują ją na siłę uracjonalniać, twierdząc, że mieć mniej to lepiej niż mieć więcej, bo podobno tracąc teraz zwolenników, zyska się ich za pięć albo i dziewięć lat. Te argumenty nie wytrzymują zderzenia z logiką, ale pozwalają zachować obraz Prezesa jako racjonalnego gracza, choć każde jego wystąpienie ujawnia zżerające go emocje.

Kaczyński może mieć w tyle głowy różne motywacje. Ale trudno się oprzeć wrażeniu, że tak naprawdę chce być taki, jaki jest: skłonny do skrajnych interpretacji, nienaginający się do nikogo. Ci, co go do naginania się namawiali, muszą więc zostać uciszeni.

To strategia obciążona wielkim bagażem ryzyka. Mogą się z niej cieszyć starsi politycy z Zakonu PC zainteresowani wieczną obecnością na ławach opozycji i kandydowaniem bez silnej konkurencji wewnątrz partii (czystka w Komitecie Politycznym wyeliminowała, co charakterystyczne, głównie młodszych i bardziej rzutkich). Za to ta perspektywa przeraża zainteresowanych zwycięstwem lub tych, którzy w pomniejszonej puli się nie zmieszczą.

[srodtytul]Kaczyński jak Krzaklewski?[/srodtytul]

Oczywiście suma tych niepokojów władzy Prezesa nie zagrozi. Ale przed młodszymi i bardziej rzutkimi stawia pytania o przyszłość. A dyżurni chłopcy do bicia, czyli "liberałowie", zastanawiają się nad przyszłością najbardziej elementarną. Czy powinni spróbować własnej drogi? Gdy słucham jednego z "liberałów" przekonującego prywatnie, że dzisiejszy Kaczyński jest w miejscu Mariana Krzaklewskiego z 2001 roku – bliski porażki, tracący kontakt z rzeczywistością, przekonuję się, że historia lubi się powtarzać, ale rzadko kiedy dokładnie tak samo.

Prezes ma ciągle silne struktury i masy wiernych zwolenników, jest, inaczej niż Krzaklewski, postacią charyzmatyczną, bohaterem popkulturowego starcia z Tuskiem symbolizującego wiele społecznych i politycznych kontrowersji. Jego wiarygodność wobec prawicowego "ludu" jest zresztą wzmacniana przesadnymi atakami mainstreamu – ostatnio wymyślony cytat o "prawdziwych Polakach" (w rzeczywistości mówił o "wolnych Polakach") stał się punktem wyjścia do absurdalnych oskarżeń nieomal o faszyzm. Markowi Migalskiemu udało się opisać paradoks: nie da się wspólnie z nim zdobyć władzy, ale też nie da się go chyba obejść.

[srodtytul]Obejść? Czekać? [/srodtytul]

Co więcej, sami "liberałowie" wydają się szczególnie mało predestynowani do takiego obejścia. W PiS odgrywali rolę kolejnej przyprawy – bez niej zasadnicza potrawa ma mniej smaku, ale ona sama nie będzie podawana na stołach jako oddzielne danie. W przeszłości taką rolę pełniło na prawicy wiele środowisk, które potem odpadały, ale były niezdolne do samodzielnej egzystencji.

Ludwik Dorn czy Kazimierz Ujazdowski to postaci o wyrazistych przekonaniach i bogatym dorobku. Pierwszy wegetuje na niezasłużonym marginesie. Drugi wrócił właśnie na łono Prezesa, wraz ze swoją grupą, bo nie zaistniała ona w masowej świadomości społecznej, a po Smoleńsku, pomijając ich własne zjednoczeniowe emocje, mieli na to jeszcze mniej szans.

Na tle tamtych polityków "gołębie" to grupka sympatyczna, ale przypadkowa. Bez wspólnego mianownika, poza zręcznością (w tym sensie Kaczyński ma trochę racji, to są także ładne buzie, powinien się jednak zastanowić, czy można wygrywać głównie z brzydkimi). Nawet ich strategie życiowe są różne.

Nie mają lidera, nie wydają się też dobrze rozumieć swojej potencjalnej bazy. Jak Marek Migalski sądzący, że trafi do prawicowego wyborcy kolejnymi pogadankami w TVN 24, a staje się tylko potwierdzeniem tezy, że przeszedł na stronę establishmentu.

Co tym ludziom można polecić? Może uwagi Igora Zalewskiego na łamach "Faktu" o błogosławionej umiejętności czekania? Zalewski przywołał przykład Donalda Tuska, marginalizowanego w Unii Wolności w drugiej połowie lat 90., który wybrał milczenie i doczekał się po latach wielkiej chwili. Też go z tamtych czasów pamiętam, emigranta wewnętrznego na radach politycznych UW. Jemu wyciszenie rzeczywiście się opłaciło.

Można jednak kontrargumentować pytaniem: czy da się być w PiS długo wewnętrznym emigrantem? UW była złożona z frakcji, więc Tusk został "zesłany" na fotel wicemarszałka Senatu. Dziś odrębności są w partiach tępione zgodnie z logiką króla Murdasa. Może czekając, "liberałowie" skażą się na cichą eksterminację, podczas gdy hałasując, mieliby szanse na zaistnienie?

Czekać mogą na różne rzeczy. Na kolejną zmianę w głowie Prezesa, który brnął już na przestrzeni historii w różne ślepe zaułki (wojny z całym światem w 1993 roku), a jednak nie tylko wracał na powierzchnię, ale najlepsze lata miał przed sobą. Tylko, czy taka zmiana nastąpi i wspólnie z kim będzie dokonywana? Bo więzi z Prezesem takich ludzi, jak Kluzik-Rostkowska, Poncyljusz czy Jakubiak, są już raczej nie do odbudowania.

Więc może na przetasowania w partii, która przy którejś kolejnej porażce powinna dojść do etapu wewnętrznych rozliczeń? Tyle że przebudowywana przez Kaczyńskiego na modłę fortecy będzie do tego coraz mniej zdolna.

Na razie dysydenci zamilkli, czekając na wynik wyborów samorządowych, za który odpowiedzialność ma ponosić Zakon PC i Zbigniew Ziobro. Ale czy dla prawicowych wyborców wykazanie, kto się pomylił, będzie miało znaczenie? Przecież każdy wynik da się uzasadnić – 47 procent może być klęską, a 28 – sukcesem. Logika sporu kulturowego zdaje się w każdym razie gwarantować PiS status wygodnej niszy po wsze czasy.

A zarazem czas nie pracuje na korzyść prawicy jako takiej – spójrzmy na przemiany w Europie Zachodniej. Sekciarstwo, logika wojny z całym światem, koncentracja na posmoleńskim micie, może tę niszę sukcesywnie pomniejszać. A w każdym razie niekorzystne trendy przyśpieszyć. Proste odwrócenie wahadła, bo "Tusk się zgrał", niekoniecznie musi nastąpić.

[srodtytul]Kto przejdzie po wodzie?[/srodtytul]

Z tego ostatniego powodu zwolennicy zmian powinni się być może spieszyć. Ale powiedzmy szczerze: nie mają w zasięgu ręki narzędzi zmiany. Co więcej, nie wiem co dla nich samych oznacza zmiana.

Wygodne umoszczenie się na scenie (nie jest to wobec polityka zarzut, tylko stwierdzenie faktu)? W takim przypadku przynajmniej części z nich powinno wystarczyć dołączenie do obozu Platformy. Czy mecz o oblicze polskiej prawicy? Jeśli choć niektórzy z nich rozumują tymi kategoriami, nie wróżę im łatwego sukcesu. Nie ma dla nich koniunktury. I muszą się jeszcze wiele nauczyć.

Próbując sformułować prognozę, muszę być jak Pytia delficka. Wygrać tę rozgrywkę mógłby ktoś, kto umiałby uzyskać wpływ na decyzje Jarosława Kaczyńskiego albo zmarginalizować go, jednak bez popadania w konflikt z jego myślą polityczną i dziedzictwem. Dziś zdolnych do chodzenia po wodzie nie widzę.

Król Murdas z jednej z bajek robotów Stanisława Lema uznał, że musi działać. Oto maszyna do wróżenia wyrecytowała mu tekst zakończony słowami: "Bo krewni, choć rzewni, tylko w ziemi pewni". Król uznał, że to przestroga przed spiskiem, i skazał rodzinę na śmierć. Wymknął się tylko stryj Cenander. Kiedy został schwytany, akurat jego Murdas mógł skazać z czystym sumieniem. Cenander brał się naprawdę do spiskowania.

Ta bajka przypomina się, kiedy obserwujemy kurację, jaką zafundował własnej partii Jarosław Kaczyński. Gdy zarządził rozprawę z ludźmi, którzy niedawno robili mu z przekonaniem kampanię, a dziś są podejrzewani o najgorsze. Próbuje im się zakazać publicznych występów, niektórzy są blokowani w pracy sejmowej (groteskowa historia z przymiarkami do pozbawienia Elżbiety Jakubiak przewodnictwa komisji). Czy konspirują? W ich sytuacji każdy normalny człowiek zastanawiałby się nad przyszłością.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?