Bóg będzie na spotkaniu Benedykta XVI w Asyżu

Świadomość, że różnimy się w naszym rozumieniu Boga, jest przyczyną tego, że modlimy się nie razem, w jakiejś synkretycznie skleconej formie, lecz każdy zgodnie ze swoją tradycją – pisze filozof i teolog

Aktualizacja: 24.01.2011 19:00 Publikacja: 24.01.2011 17:51

Piotr Sikora

Piotr Sikora

Foto: Forum, Grzegorz Kozakiewicz Grz Grzegorz Kozakiewicz

Red

Paweł Lisicki w tekście „Chętnie pojadę do Asyżu” („Rz” 20.01. 2011) czyni celne obserwacje i stawia ważne pytania. Przeprowadza też rozumowanie, które – o ile go dobrze rozumiem – ma być reductio ad absurdum teologicznych założeń będących podstawą spotkania w Asyżu. Poniżej chciałbym pokazać, że pomimo trafności wielu uwag, jego reductio zawiera luki.

Lisicki słusznie zauważa, że w spotkaniu w Asyżu nie chodziło o dyplomację czy kurtuazję, lecz że miało ono ściśle religijne znaczenie. Słuszna jest zatem konstatacja, że u podstaw takiego spotkania leży wiara, iż modlitwy wyznawców religii innych niż chrześcijaństwo mogą zostać wysłuchane. Tak, Jan Paweł II zapewne wierzył, że niechrześcijanie, których zaprosił do Asyżu, pozostają w pozytywnej relacji z Rzeczywistością będącą ostatecznym celem i odniesieniem ich postawy religijnej – tj. z Bogiem – nawet jeśli nie podzielają wspólnej wizji tej Rzeczywistości.

Wedle Lisickiego powyższa wizja zmusza do konkluzji, że, po pierwsze, „nawracanie na chrześcijaństwo zdaje się zadaniem dość jałowym”, gdyż „nie istnieje (...) żaden obiektywny obowiązek nawrócenia” oraz „żaden obiektywny stan winy moralnej po stronie tych, którzy nie są chrześcijanami”, a każdy człowiek może osiągnąć to, co najistotniejsze – pokój, szczęście, a ostatecznie zbawienie, bez wyrzekania się swojej religijnej tożsamości, dzięki uczestnictwu w swojej religijnej tradycji. Uznanie powyższego ściśle się zaś wiąże – zdaniem redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” – ze zwątpieniem w sensowność pozostawania chrześcijaninem, „skoro można domniemywać, że oddawanie Bogu lub bogom czci w innych religiach tak samo się im lub Mu podoba”.

Sądzę, że Lisicki rację ma w jednej sprawie: wiara będąca podstawą „Asyżu” istotnie nie pozwala na osąd, iż sam fakt niebycia chrześcijaninem wiąże się z pozostawaniem w obiektywnym stanie winy moralnej – lecz osąd taki jest, moim zdaniem, zupełnie nieewangeliczny. Pozostałe wnioski Lisickiego uważam za nieuprawnione.

[srodtytul]Miłość absolutna[/srodtytul]

Zacznijmy od ostatniego. Jeśli ktoś rozpoznaje, iż Bóg pozwala mu spotkać się na jego chrześcijańskiej drodze, to czy powinien się niepokoić, że innym ludziom pozwala On spotkać się na innych, dla nich dostępnych i bliskich im drogach? Sądzę, że wręcz przeciwnie – chrześcijańska wizja Boga jako absolutnej Miłości obejmuje ufność, że Miłość ta ofiaruje się każdemu człowiekowi w sposób, w który może on Ją przyjąć.

Bardzo trudno zatem pogodzić wiarę w Boga, absolutną Miłość, z przekonaniem, że jest Ona dostępna tylko w ramach jednej tradycji/wspólnoty religijnej. Chrześcijanin, który twierdziłby, że w całej historii ludzkości Bóg się udzielał i udziela tylko w religii Izraela i w chrześcijaństwie, musiałby przyznać, że od wieków pozbawia On możliwości spotkania się z Nim (a zatem tego, co dla człowieka najważniejsze!) większość ludzi żyjących na świecie.

Powyższego dylematu nie rozwiązuje stwierdzenie, że „nikt nie wie, co się dzieje w relacjach Boga z poszczególnym człowiekiem”, a zatem, że Bóg może nawiązywać relację z niechrześcijanami w głębi ich serc, choć nie poprzez religijne obrzędy, w których uczestniczą. Taka teza zakłada radykalne oddzielenie głębi ludzkiego serca od zewnętrznych, cielesnych i wspólnotowych, wymiarów człowieczeństwa. Oddzielenie takie nie jest zgodne z chrześcijańską wizją człowieka i jego relacji do Boga.

[wyimek]Jeśli ktoś rozpoznaje, iż Bóg pozwala mu się spotkać na jego chrześcijańskiej drodze, to czy powinien się niepokoić, że innym ludziom pozwala On spotkać się na innych, dla nich dostępnych i bliskich im drogach?[/wyimek]

Psychofizyczna jedność człowieka i jego wspólnotowa natura są przyczyną tego, że „krzyk serca”, który się w żaden sposób nie wyraża w zewnętrznych formach, nie wystarczy. Przeżywając w głębi serca spotkanie z absolutną Miłością i dążąc do coraz głębszej z Nią jedności, człowiek w sposób naturalny usiłuje zrozumieć i wyrazić swą sytuację w formie doktryn i obrzędów religijnych. Te zaś ze swej strony stają się inspiracją i pomocą w dalszym dążeniu do ostatecznego celu.

[srodtytul]Lepsze i gorsze ujęcia[/srodtytul]

Tu pojawia się problem, zauważony przez Lisickiego: jak możliwe, by doktryny ze sobą niezgodne i obrzędy bardzo się różniące wspomagały i wyrażały relację człowieka z tą samą Rzeczywistością? W ramach tego krótkiego tekstu odpowiedzieć mogę w sposób następujący:

Bóg i ludzka z Nim relacja nie mogą być przez człowieka adekwatnie zrozumiane i wyrażone. Dotyczy to także chrześcijaństwa. Jak stwierdził Sobór Laterański IV: wszelkie, także chrześcijańskie, ujęcia i wyobrażenia Bożej rzeczywistości są do Niej bardziej niepodobne niż podobne. Religie ujmują Boga w sposób perspektywiczny i niedoskonały. Nie przeszkadza to jednak – dzięki Jego miłosierdziu – by służyły swoim wyznawcom jako środki nawiązania relacji z Nim.

Taka wiara nie musi się wcale wiązać z relatywistyczną tezą, zgodnie z którą wszystko jedno, jak ludzie ujmują Bożą rzeczywistość, a wszystkie religie są równie dobre. Istnieją ujęcia lepsze i gorsze, istnieje możliwość tak indywidualnego, jak i wspólnotowego pogłębiania rozumienia Boga i relacji z Nim. Sensowne i potrzebne jest więc dzielenie się z innymi rozumieniem osiągniętym dzięki Bożej pomocy. Trzeba zatem nam, chrześcijanom, głosić to, co zrozumieliśmy z danej nam pełni Objawienia, tj. z pełni Prawdy, którą jest Chrystus. Tym niemniej świadomość niedoskonałości naszego zrozumienia powinna nas skłaniać także do gotowości uczenia się od innych, by coraz głębiej jednoczyć się z nieskończonym Bogiem i coraz lepiej go rozumieć.

Rozpoznanie więc, że Bóg jest absolutną, nieskończoną i niepojętą Miłością, że nawiązuje głęboką relację ze wszystkimi, którzy szczerze Go szukają, jest powodem dziękczynienia i podstawą zaproszenia wyznawców innych religii, by na jednym miejscu zgodnie zanosić modlitwy o pokój. Pokorna zaś świadomość, że różnimy się w naszym rozumieniu Boga, że zdążamy do Niego na różny sposób oraz że nie potrafimy uzgodnić tych ujęć i sposobów, jest przyczyną tego, że modlimy się nie razem, w jakiejś synkretycznie skleconej formie, lecz każdy zgodnie ze swoją tradycją.

[srodtytul]Jeden przykład[/srodtytul]

Na sam koniec chciałbym podać przykład pochwały wspólnego publicznego kultu Izraelitów i wyznawców innych religii, o który prosił Lisicki. Jest to przykład o tyle ważny, iż dotyczy tego, który jest wzorcem naszej wiary: Abrahama. Taką właśnie publiczną celebracją, opisaną w Biblii (Rdz 14, 18-20) z aprobatą, było jego spotkanie z Melchizedekiem – pogańskim kapłanem Boga Najwyższego. Kultyczne znaczenie miały bowiem chleb i wino, które niósł Melchizedek; Abraham zaś przyjął od Melchizedeka błogosławieństwo i na jego ręce złożył dziesięcinę – religijną ofiarę.

Nie wiem, czy Paweł Lisicki pojedzie do Asyżu. Bóg będzie tam na pewno.

[ramka]Autor jest filozofem i teologiem. Wykłada filozofię religii w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie[/ramka]

[ramka][srodtytul]Pisali w „Rz”[/srodtytul]

[ul][li] [b]Paweł Lisicki[/b], [link=http://www.rp.pl/artykul/594134.html]Moje kłopoty z Asyżem[/link], [i]15 – 16.01.2011[/i]

[li] [b]ks. Ignacy Soler[/b], [link=http://www.rp.pl/artykul/595562.html]Wezwanie do Asyżu[/link], [i]18.01.2011[/i]

[li] [b]Paweł Lisicki[/b], [link=http://www.rp.pl/artykul/596843.html]Chętnie pojadę do Asyżu[/link], [i]20.01. 2011[/i][/ramka]

Paweł Lisicki w tekście „Chętnie pojadę do Asyżu” („Rz” 20.01. 2011) czyni celne obserwacje i stawia ważne pytania. Przeprowadza też rozumowanie, które – o ile go dobrze rozumiem – ma być reductio ad absurdum teologicznych założeń będących podstawą spotkania w Asyżu. Poniżej chciałbym pokazać, że pomimo trafności wielu uwag, jego reductio zawiera luki.

Lisicki słusznie zauważa, że w spotkaniu w Asyżu nie chodziło o dyplomację czy kurtuazję, lecz że miało ono ściśle religijne znaczenie. Słuszna jest zatem konstatacja, że u podstaw takiego spotkania leży wiara, iż modlitwy wyznawców religii innych niż chrześcijaństwo mogą zostać wysłuchane. Tak, Jan Paweł II zapewne wierzył, że niechrześcijanie, których zaprosił do Asyżu, pozostają w pozytywnej relacji z Rzeczywistością będącą ostatecznym celem i odniesieniem ich postawy religijnej – tj. z Bogiem – nawet jeśli nie podzielają wspólnej wizji tej Rzeczywistości.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?