Paweł Lisicki w tekście „Chętnie pojadę do Asyżu” („Rz” 20.01. 2011) czyni celne obserwacje i stawia ważne pytania. Przeprowadza też rozumowanie, które – o ile go dobrze rozumiem – ma być reductio ad absurdum teologicznych założeń będących podstawą spotkania w Asyżu. Poniżej chciałbym pokazać, że pomimo trafności wielu uwag, jego reductio zawiera luki.
Lisicki słusznie zauważa, że w spotkaniu w Asyżu nie chodziło o dyplomację czy kurtuazję, lecz że miało ono ściśle religijne znaczenie. Słuszna jest zatem konstatacja, że u podstaw takiego spotkania leży wiara, iż modlitwy wyznawców religii innych niż chrześcijaństwo mogą zostać wysłuchane. Tak, Jan Paweł II zapewne wierzył, że niechrześcijanie, których zaprosił do Asyżu, pozostają w pozytywnej relacji z Rzeczywistością będącą ostatecznym celem i odniesieniem ich postawy religijnej – tj. z Bogiem – nawet jeśli nie podzielają wspólnej wizji tej Rzeczywistości.
Wedle Lisickiego powyższa wizja zmusza do konkluzji, że, po pierwsze, „nawracanie na chrześcijaństwo zdaje się zadaniem dość jałowym”, gdyż „nie istnieje (...) żaden obiektywny obowiązek nawrócenia” oraz „żaden obiektywny stan winy moralnej po stronie tych, którzy nie są chrześcijanami”, a każdy człowiek może osiągnąć to, co najistotniejsze – pokój, szczęście, a ostatecznie zbawienie, bez wyrzekania się swojej religijnej tożsamości, dzięki uczestnictwu w swojej religijnej tradycji. Uznanie powyższego ściśle się zaś wiąże – zdaniem redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” – ze zwątpieniem w sensowność pozostawania chrześcijaninem, „skoro można domniemywać, że oddawanie Bogu lub bogom czci w innych religiach tak samo się im lub Mu podoba”.
Sądzę, że Lisicki rację ma w jednej sprawie: wiara będąca podstawą „Asyżu” istotnie nie pozwala na osąd, iż sam fakt niebycia chrześcijaninem wiąże się z pozostawaniem w obiektywnym stanie winy moralnej – lecz osąd taki jest, moim zdaniem, zupełnie nieewangeliczny. Pozostałe wnioski Lisickiego uważam za nieuprawnione.
[srodtytul]Miłość absolutna[/srodtytul]