Te słowa, zacytowane przez reporterkę „Polski", obiegły środowisko dziennikarskie: oglądając kolejny krytyczny dla siebie i swego rządu materiał w telewizji, którą jeszcze niedawno Andrzej Wajda wymieniał na pierwszym miejscu wśród tych, które „popierają nas", miał Donald Tusk rzucić przez zęby, po charakterystycznym dla polityków wulgaryzmie: „ktoś przełożył wajchę!".
Zwracano już publicznie uwagę na zawarte w tym komentarzu niepochlebne wyobrażenia o „niezależności" mediów. Premier zapewne ma swoje powody, by tak je postrzegać, i swoją wiedzę, na której wiarę w istnienie uruchamiającej media „wajchy" opiera. Być może jego wiara jest bezzasadna, a wiedza niekompletna. Ale jak w takim razie inaczej wyjaśnić, że w ciągu kilku zaledwie tygodni atmosfera wokół rządu zmieniła się diametralnie?
[srodtytul]Pęknięcie „omerty"[/srodtytul]
Jest przecież faktem, że te same media, które kiedyś każdy przejaw nieudolności bądź niegodziwości władzy tłumaczyły na jej korzyść, a jeśli się tego nie dało zrobić, przynajmniej odwracały od nich uwagę, teraz nie stronią nie tylko od krytyki, ale wręcz od kpin.
Mniej uważnemu obserwatorowi wydawać się może, że stało się to nagle; w istocie mieliśmy do czynienia z pewnym procesem. Jego początkiem wydaje się konflikt rządu ze środowiskiem ekonomistów, tradycyjnie uznawanych przez liberalne salony za autorytety. Ściślej – przyłączenie się do tego konfliktu Leszka Balcerowicza, bo dopóki rząd krytykowany był przez Krzysztofa Rybińskiego czy Stanisława Gomułkę, media nie wspierały ich tak jednoznacznie.