Z dużym zainteresowaniem, ale także z rosnącym w trakcie lektury zdziwieniem, przeczytałem na łamach „Rzeczpospolitej” obszerną [link=http://www.rp.pl/artykul/606724.html]wypowiedź pana profesora Aleksandra Nalaskowskiego[/link], dziekana Wydziału Pedagogiki UMK w Toruniu, a także założyciela i dyrektora Szkoły Laboratorium oraz pracownika Wyższej Szkoły Informatyki i Ekonomii w Olsztynie („Nauka w stylu pop”, „Rz” 8 lutego 2011 r.). Wypowiedź ta dotyczy przyjętej na początku lutego przez Sejm i czekającej jeszcze na decyzje Senatu ustawy nowelizującej „Prawo o szkolnictwie wyższym” oraz ustawę o stopniach i tytułach naukowych.
[srodtytul]Krytyka totalna[/srodtytul]
Wypowiedź profesora Nalaskowskiego jest totalnie krytyczna, mnie jednak zdziwiła przede wszystkim przyjęta metoda krytyki. Po pierwsze, pan profesor programowo nie odnosi się do tych elementów ustawy, o których być może musiałby wypowiedzieć się pozytywnie (lub mniej krytycznie?). Po wtóre, zdziwiło mnie odniesienie totalnej krytyki do swoistego widzenia przez jej autora obecnego stanu polskiej nauki i środowiska akademickiego.
Postawię ze swej strony tezę, że pakiet ustaw reformujących naukę i szkolnictwo wyższe chyba nie jest jednak dobrym przykładem na fasadowość działań obecnego rządu, oraz – jak subtelnie pisze profesor Nalaskowski – „tego prezydenta” (przy okazji: może autor omawianej wypowiedzi dałby się namówić do rozwinięcia w kolejnym artykule tego wątku?).
Twierdzenie o „fasadowości” można oczywiście uprawdopodobnić przez pominięcie odniesienia się do wszystkiego, co budzi podejrzenie o wymiar pozytywny. Np. profesor Nalaskowski nie chce (nie potrafi?) zauważyć kluczowego elementu przyjętej przez Sejm nowelizacji, za jaki uważam upodmiotowienie szkół wyższych oraz potraktowanie studentów jako istotnego partnera w życiu i działaniach szkoły wyższej. Student w nowym systemie może liczyć na to, że uczelnia zapewni mu odpowiednie kwalifikacje, porównywalne z kwalifikacjami uzyskiwanymi w uczelniach zagranicznych w systemie europejskich i krajowych ram kwalifikacji. Uczelnie uzyskują ogromną autonomię w zakresie kształtowania programu studiów, dotychczas ujętego w ciasny gorset ministerialnych rozporządzeń.