Szkodliwy mit smoleński

Romantyzm smoleński służy jedynie do kreowania swojskiej narodowej mitologii. Ale politycy, którzy spróbują go użyć do mobilizacji narodu, nie uzyskają poparcia społecznego potrzebnego do przejęcia władzy – pisze publicysta

Publikacja: 24.07.2011 19:27

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

W jednym ze swoich felietonów w "Gościu Niedzielnym" Wojciech Wencel ciskał gromy na "neomesjanizm bez Smoleńska". To świadczy o tym, czym naprawdę jest nowy polski romantyzm polityczny, który dał o sobie znać po  10 kwietnia 2010 roku. Ma on chrześcijański charakter wyłącznie w wymiarze retoryki. W istocie bowiem to rodzaj świeckiej religii obywatelskiej. W jej ramach katastrofa smoleńska urasta do rangi centralnego wydarzenia w dziejach nie tylko Polski, ale i całego świata.

Dzisiejsi romantycy, którzy robią wokół siebie tyle hałasu, to tak naprawdę materialiści lub naturaliści, chociaż być może nie zdają sobie z tego sprawy. Ich nie interesuje transcendencja, lecz doczesność. Aby to uzasadnić, trzeba przywołać jedną z najważniejszych fraz ewangelicznych: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle" (Mt 10,28).

Smoleńscy romantycy przerazili się śmierci 96 pasażerów tupolewa, ale nie szkód, jakie poniosła dusza polska w rezultacie katastrofy. Diabła upatrują tu, na ziemi – w kierownictwie państwa rosyjskiego. Jak pewien znany dziennikarz, który na jednym spotkaniu oznajmił wprost, że szatana dostrzegł w uścisku Tuska z Putinem.

Katastrofa jako skandal

Dla smoleńskich romantyków śmierć fizyczna okazuje się istotą metafizycznego zła. Można odnieść wrażenie, że są kompletnie głusi na słowa Chrystusa skierowane do opłakujących Jego męczeństwo niewiast: "Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!" (Łk 23,28). Upajają się oczywistym nagromadzeniem symboliki związanej z faktem, że elita narodu polskiego zginęła – być może w rezultacie wrogich intencji władz rosyjskich – udając się na uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.

Tyle że nic z tego nie wynika. Większość społeczeństwa ma w nosie to, że gdzieś spadł jakiś samolot (na własne uszy słyszałem takie wynurzenia). Politycy, którzy spróbują użyć Smoleńska do mobilizacji narodu, nie uzyskają poparcia społecznego potrzebnego do przejęcia władzy. Z kolei smoleński romantyzm okazuje się rezygnacją z uniwersalistycznej, chrystocentrycznej refleksji na rzecz kreowania swojskiej narodowej mitologii.

A przecież śmierć fizyczna nie jest z piekła rodem. Gdyby była, to Bóg uczyniłby nas nieśmiertelnymi. Życie jest darem Bożym, nie można go sobie ani innym odbierać, należy je chronić, ale nie jest ono wartością absolutną. Kwestie dobra i zła pojawiają się w kontekście śmierci dopiero wówczas, gdy mamy do czynienia z wyborem moralnym.

Jeśli człowiek nie przyczynia się do śmierci bliźniego lub swojej, wówczas kategorie dobra i zła nie mają zastosowania. Człowieka gubi nie jego śmierć, ale jego grzech. A zatem śmierć fizyczna jest przejściem do życia wiecznego, chociaż trzeba głębokiej wiary w Boga, żeby nabrać o tym przekonania.

Podobnie i katastrofę smoleńską, niezależnie od tego, jakie przyczyny za nią stoją, należy traktować z uwzględnieniem perspektywy wieczności. Czy można twierdzić, że 96 pasażerów tupolewa trafiło do piekła? To absurd. Nie nam oczywiście orzekać w tej sprawie, ale chrześcijanom nie pozostaje nic innego jak modlić się o to, aby Bóg przyjął ofiary katastrofy do swojego królestwa, i mieć uzasadnioną nadzieję, że tak się stanie.

Wobec tego 10 kwietnia nie powinno się ujmować w kategoriach antycznej tragedii, jak czynią to smoleńscy romantycy. Ta bowiem prowadzi do rozpaczy, chociaż Arystoteles upatrywał w niej również działania oczyszczającego.

Tyle że grecki filozof nie spotkał się jeszcze z chrześcijaństwem. A więc nie wiedział o paschalnym przejściu ze śmierci do zmartwychwstania. Jeśli ktoś powołuje się na neomesjanizm, to i o tym przejściu powinien pamiętać. Bez Smoleńska neomesjanizm się obejdzie, bez zmartwychwstałego Chrystusa – nie.

Patriotyzm usprawiedliwia?

Ale o jakim Chrystusie może być mowa, skoro chrześcijańscy mesjaniści zawiązują sojusze z "mesjanistami" pogańskimi, tyle że patriotycznymi? A patriotyzm usprawiedliwia już wszystko, nawet kult śmierci. Doskonały przykład to Jarosław Marek Rymkiewicz, który nie tylko jest znakomitym pisarzem, ale też urasta do rangi największego polskiego myśliciela neopogańskiego. Przypomnijmy rozmowę, jaką przeprowadziła z nim ponad pół roku temu na łamach "Gazety Polskiej" Joanna Lichocka.

Dla Rymkiewicza wcielenie Boga w człowieka to tylko środek do celu, jakim jest ukształtowanie się "wspólnoty wolnych Polaków". Samo zresztą przyjście Chrystusa – Boże Narodzenie – na świat interpretuje – jak na poganina przystało – jako powrót do dzieciństwa ("Tak chce polski obyczaj i polska historia"), a także jako element cyklu biologicznego ("Światło przechodzi przez życie, wydobywa się z jego głębi i ustanawia jego sens, a razem z sensem  – ustanawia nasz tutejszy odwieczny obyczaj. Gdy się pojawia, dowiadujemy się – właśnie tej Nocy – że życie nie ma końca, bo śmierć należy do życia i każdego roku następują Nowe Narodziny").

Rymkiewicz sakralizuje bezwzględne reguły biologii, w tym śmierć. Nie dziwmy się więc, że na temat Boga milczy. Wystarczy mu "wspólnota wolnych Polaków". Wykuwa się ona – by nawiązać do jego głośnej książki "Kinderszenen" – w masakrach. Takich jak powstanie warszawskie, które w oczach poety jest "drugim chrztem Polski". Oczywiście ktoś może to odbierać jako prowokację intelektualną świadczącą o grze, jaką Rymkiewicz prowadzi z czytelnikiem. Tyle że romantycy smoleńscy w takie subtelności się nie zagłębiają.

To nie Auschwitz

Katastrofa smoleńska również może pretendować do miana "drugiego chrztu Polski". A w takim razie staje się czymś analogicznym do Holokaustu. Upraszczając sprawę, Żydzi wyszli z Holokaustu albo duchowo umocnieni – w pewnych przypadkach cierpienie umocniło wiarę w Boga – albo duchowo okaleczeni – przestali wierzyć w Boga i zaczęli traktować Holokaust jako coś ostatecznego.

Rzecz jasna nie godzi się osądzać ludzi, którzy w bezmiarze cierpienia tracą wiarę w Boga czy w sens życia. Niemniej po wojnie zaczął się rozpowszechniać nacjonalistyczny pogląd o Holokauście jako centralnym wydarzeniu w dziejach ludzkości.

Ten kult Holokaustu do dziś jednak dzieli Żydów. Wyznawcy ortodoksyjnego judaizmu uważają go za rodzaj fałszywej religii o charakterze nihilistycznym, bo rugującej Boga ze zbiorowej świadomości żydowskiej. Natomiast wielu zsekularyzowanych Żydów w Izraelu i diasporze dostrzega w kulcie Holokaustu świecką religię obywatelską.

Przypominanie o próbie "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej" stanowi ważne narzędzie zwalczania antysemityzmu i mobilizowania Żydów w obliczu rozmaitych zagrożeń, przed jakimi stają. Jeśli więc nawet – jak twierdzą wyznawcy ortodoksyjnego judaizmu – jest to nacjonalistycznie motywowany duchowy nihilizm, to Żydzi przynajmniej potrafią odnosić z niego polityczne korzyści.

Tego samego nie da się powiedzieć o Polakach i 10 kwietnia. Także dlatego, że nie ma znaku równości między Smoleńskiem a Auschwitz. Niemniej katastrofa smoleńska to przecież wielka narodowa trauma. Również z tej przyczyny, że elita rządząca państwa polskiego w ogóle nie potraktowała Smoleńska jako problemu politycznego. Wyrazem tego było nadmiernie spolegliwe, o ile wręcz nie zdradzieckie, zachowanie ekipy Tuska wobec władz rosyjskich.

Natomiast PiS-owska opozycja, która zdaje sobie sprawę z politycznej powagi sytuacji, nie ma odpowiedniej siły przebicia. Ucieka więc w eskalowanie zbiorowych emocji.

Smoleńsk zatem pogrąża Polskę we wszystkich sferach życia publicznego. Dlatego w wymiarze refleksji historiozoficznej czy religijnej zamiast pozostawać punktem odniesienia powinien się stać punktem, odbicia do czegoś, co stanie się dla Polaków źródłem wzrostu duchowego.

Polska nie jest najważniejsza

Kolejne fale romantyzmu w Polsce zwiastują często erupcję postaw cierpiętniczych wywołanych przez narodowe tragedie. Być może dlatego, że czerpiemy z Mickiewicza i Słowackiego – zresztą przekaz ich wulgaryzując – kosztem Norwida czy Wyspiańskiego. A przecież i Norwid, i Wyspiański mieszczą się jak najbardziej w tradycji romantyzmu. Tyle że wzbogacają ją o jakże potrzebną krytyczną refleksję nad polskością. Refleksję, która nas uwalnia od resentymentów i prowadzi ku chrystocentrycznemu uniwersalizmowi.

Norwid i Wyspiański uprzytamniają nam, że wspólnota narodowa oparta na emocjach łatwo się dezintegruje. Potrzeba bowiem czegoś znacznie trwalszego aniżeli polityczne czy religijne namiętności. Tym czymś jest biblijna wiara. Człowiek wierzący doskonali się, służąc swojemu narodowi bez oczekiwania aprobaty z jego strony. Może to oznaczać samotne chodzenie pod prąd. Zwłaszcza jeśli się stanie przed wyborem: Bóg czy "wspólnota wolnych Polaków". Patriotyzm przecież może jak najbardziej przybierać naturalistyczny, pogański charakter. Dla chrześcijan nie do przyjęcia.

Neomesjanizm stawia nas zatem wobec spraw ostatecznych, wobec spraw życia i śmierci – w sensie zbawienia, a nie fizycznego przetrwania – niezależnie od tego, kto po której stronie politycznej barykady na tym ziemskim padole się sytuuje. Chrześcijaństwo nie może być funkcją radykalnych (pozornie?) działań politycznych, w tym swoiście pojmowanego "sarmackiego" patriotyzmu, który bez odniesienia do Chrystusa staje się pogańskim kultywowaniem narodowych bohaterów.

Taki patriotyzm to postawa może i szlachetna – odwołuje się przecież do honoru i ojczyzny, ale jałowa. Na przekór temu, co głoszą entuzjaści masakr – głównie na papierze i bez osobistych zobowiązań – Polska nie jest najważniejsza. Najważniejszy jest Bóg.

Autor jest publicystą, dziennikarzem, współpracuje z tygodnikiem "Uważam Rze"

W jednym ze swoich felietonów w "Gościu Niedzielnym" Wojciech Wencel ciskał gromy na "neomesjanizm bez Smoleńska". To świadczy o tym, czym naprawdę jest nowy polski romantyzm polityczny, który dał o sobie znać po  10 kwietnia 2010 roku. Ma on chrześcijański charakter wyłącznie w wymiarze retoryki. W istocie bowiem to rodzaj świeckiej religii obywatelskiej. W jej ramach katastrofa smoleńska urasta do rangi centralnego wydarzenia w dziejach nie tylko Polski, ale i całego świata.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA