Potem mi się przywidziało, że Jerzy Miller mówi, iż konwencję chicagowską stosuje się do lotów pasażerskich, a nie wojskowych, a premier zapewnia, że osobiście będzie nadzorował śledztwo smoleńskie – jako szef międzyresortowego zespołu.
Koszmary dręczą mnie też nocami. Śniło mi się ostatnio, że szefem polskiego wojska został doktor psychiatra i najpierw wszyscy się z tego śmiali, a potem płakali. Gorzej, że to się na jawie potwierdziło. Pan premier naprawdę zrobił psychiatrę ministrem obrony narodowej. Mało tego – nawet teraz, po dwóch wielkich tragediach, uważa, że to był dobry wybór i że psychiatra sprawdził się znakomicie.
Niestety, jak twierdzą miłośnicy teorii, że jeden Kaczyński pilotował, a drugi siedział na wieży w Smoleńsku, źli ludzie zrobili z psychiatry kozła ofiarnego, kozioł uniósł się honorem i zrezygnował ze stanowiska. Szkoda, że nie natychmiast po tragedii, jak by uczyniono w całym cywilizowanym świecie, ale dopiero po zapoznaniu się z tym, co na niego mają. A i to nie od razu, bo przecież Klich dostał raport Millera już kilka tygodni temu.
Dziś twierdzi, że wojskowi go oszukiwali. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem w czym – że w katastrofie CASY nie było ofiar? Że to nie katastrofa była, ale ćwiczenia z pierwszej pomocy? Chyba tak, skoro pan doktor widział swoją armię inaczej. „Zmiany, które nastąpiły w siłach zbrojnych po sierpniu 2008 roku, kiedy to rząd premiera Donalda Tuska przyjął program profesjonalizacji, są przełomowe. Po raz pierwszy od 90 lat Polska ma zawodową armię".
Ten zaś, który go mianował, dopowiadał wtedy: „Tylko żołnierz świetnie przygotowany może być żołnierzem skutecznym i – na tyle, na ile to możliwe – bezpiecznym na współczesnym polu walki. (...) Jesteśmy dumni, że możemy o polskim wojsku powiedzieć, że ono staje się w najwyższym stopniu zawodowe".