– Daliśmy się zwieść podszeptom Ziobry? – pali papierosa za papierosem wicenaczelny Piotr Stasiński. – Ale Piotrze, kiedy drukowaliśmy pierwszy tekst Marcina Kąckiego o seksaferze, ty prowadziłeś gazetę – wytęża pamięć Seweryn Blumsztajn. – Ja? Nie było mnie w redakcji! – krzyczy Stasiński.
O co chodzi? O zarzut, jaki wyszedł spod pióra Jacka Żakowskiego. I pojawił się w... „Wyborczej". Zacytujmy: „Gwiazda Leppera gasła, od kiedy wszedł w koalicję z PiS i LPR, ale zdmuchnięcie jej było skutkiem wymyślonych w gabinetach władzy fikcyjnych oskarżeń znanych jako afera gruntowa i częściowo fałszywych (m.in. ojcostwo dziecka Anety K.), a częściowo niewyjaśnionych oskarżeń o przestępstwa seksualne".
Stoi czarno na białym, że oskarżenia o przestępstwa seksualne (zdaniem Żakowskiego niewyjaśnione, choć był wyrok sądu) zostały wymyślone w gabinetach władzy. To jak, Ziobro dzwonił do Kąckiego? Do Stasińskiego? Przyznacie się koledzy? Oskarża wszak sumienie polskiego dziennikarstwa.
Teraz serio. „Wyborcza" nie tylko nie współdziałała z ekipą Kaczyńskiego, ale tę ekipę atakowała, że nie rozlicza Leppera i Łyżwińskiego. Liderowi PiS seksafera była nie na rękę. Żakowski kłamie.
Mógłby się ograniczyć do sztuczki, którą stosuje, niestety, wielu publicystów. Gdyby postawił ogólną tezę: Lepper ofiarą Kaczyńskiego, popełniłby mnóstwo intelektualnych nadużyć – od założenia, iż wie, co jest przyczyną śmierci po założenie, że ofiara samobójstwa musi być kimś pokrzywdzonym (Hitlera i Goebbelsa też to dotyczy?). Ale nie byłby oryginalny – w polskiej debacie padło już wszystko.