Premier Hiszpanii chce, by w konstytucji zostały zapisane ograniczenia dotyczące długu publicznego. W Kortezach przez kilka ostatnich dni toczyła się debata na ten temat. Hiszpania byłaby pierwszym krajem, który zrealizowałby postulat wysunięty przez Angelę Merkel.
Plan jest niezwykle ambitny: wprawdzie w samej konstytucji będzie mowa jedynie o „stabilności budżetowej" i pilnowaniu wskaźników nałożonych przez Unię Europejskę (chodzi m.in. o 60 procentową granicę długu publicznego), ale znajdzie się tam także odniesienie do ustawy, która określi szczegółowo, jakiego limitu powinna przestrzegać zarowno administracja centralna, jak i administracja 17 wspólnot autonomicznych (m.in. Katalonii, Kraju Basków, Andaluzji). Od 2020 r. ma on wynosić 0,4 proc., czyli de facto socjaliści proponują, by w Hiszpanii obowiązywała – na stałe – równowaga budżetowa.
Hiszpańscy komentatorzy przecierają oczy ze zdumienia: oto dwie partie, skłócone na śmierć i życie, tym razem zgodnie współpracowały w parlamencie (ostateczny tekst poprawki został ustalony z czwartku na piątek). Szef rządu z socjalistycznej partii PSOE spotykał się i negocjował z liderem opozycyjnej Partii Ludowej Mariano Rajoyem. Do niedawna panowie zasiadali do jednego stołu z rzadka i zazwyczaj w bardzo napiętej atmosferze, bo nigdy nie szczędzili sobie ostrych ocen. Okazuje się, że dotkliwy kryzys może łagodzić obyczaje, a z nieroztropnego rozrzutnika, jakim był przez ostatnie siedem lat Zapatero, uczynić fiskalnego ortodoksa.
W całej sprawie jest też drugie dno: gdy w czerwcu ubiegłego roku podobną propozycję złożył Mariano Rajoy, lewica kategorycznie ją odrzuciła, a głównym przeciwnikiem konstytucyjnego limitu był... Alfredo Rubalcaba, obecny kandydat socjalistów na premiera (Zapatero zrezygnował z ubiegania się o trzecią kadencję). Dziś Rajoy triumfuje – nie tylko dlatego, że „wyszło na jego", ale także dlatego, iż pokazał się jako mąż stanu, który potrafi współpracować ze znienawidzonym przeciwnikiem w sprawie ważnej dla państwa.
Jedynie skrajna lewica (Izquierda Unida) ostro protestuje przeciwko zmianom w konstytucji. Twierdzi, że poprawka oznacza de facto „demontaż państwa dobrobytu" i domaga się zorganizowania referendum. Ciekawe, jakie pytanie zaproponuje. Może takie: „Czy chcesz, żeby Twoje dziecko urodziło się z długiem do spłacenia w wysokości 10 tysięcy euro?"