Dla Miłady Jędrysik z "Gazety Wyborczej" wynika tyle, że ten tygodnik lansuje tylko męską wizję historii i świata.
Jędrysik nie ograniczyła się do tego argumentu. Pracowicie zliczyła autorki w ostatnim numerze "Uważam Rze". Uznała, że siedem to za mało, nadto pisały o nie najważniejszych sprawach. Odpowiedziałem jej na to w portalu wPolityce.pl, aby policzyła, ilu jest w jej gazecie funkcyjnych mężczyzn, a ile kobiet. Na 17 nazwisk w stopce przypadają trzy panie, na nie najważniejszych funkcjach. Biblijne powiedzonko o źdźble i belce nasuwa się samo. Choć podjąłbym się obrony redakcji z Czerskiej przed Jędrysik – że na przykład w ogóle w Polsce jest więcej dziennikarzy niż dziennikarek. No, ale mamy do czynienia ze zwolenniczką parytetów, która pokazałaby swoim szefom, Kurskiemu ze Stasińskim, gdzie raki zimują. Gdyby mogła. A skoro nie może, wyżywa się na nielubianym tygodniku.
Równocześnie całkiem serio odebrałem jej pryncypialną krytykę tematów "męskich". To feministyczna, dość dziś modna utopia, która sprowadza się do myśli: rozprawmy się z szowinistyczno-militarystycznym Powstaniem Warszawskim i zastąpmy studiami nad genderowymi wątkami dziejów. Odpowiadając mi, Jędrysik potwierdziła: domaga się w imieniu kobiet całkiem nowej hierarchii wszystkiego. I ma do mnie żal, bo jej przypisałem szaleństwo.
Ja rzeczywiście uważam jej wizję historii za szkodliwą, tak jak ona moją. I delikatnie przypominam: ta moja wizja też ma swoich zwolenników, a nawet zwolenniczki. Bo kobiecość nie jest ideologią, cokolwiek myślą o tym panie z "Wysokich Obcasów".
To, co proponuje redaktor Jędrysik, prowadzi nie do sfeminizowania, lecz do zdziecinnienia cywilizacji. Ale naprawdę niewesoło robi się wtedy, gdy pojawia się przymus. Pretensja, że kobieta wystąpiła u nas jako postać negatywna, była wypowiadana całkiem serio. Czekam, kiedy Jędrysik rzuci się, żeby to poprawiać – przepisami ustawy, a choćby i wymuszanymi przez wrzawę zmianami na medialnym rynku. Kiedy zafunduje mi parytet nie tylko przy rozdawnictwie posad, ale i tematów. Żartuję? No właśnie na tym polega szaleństwo – nie Jędrysik nawet, ale epoki – że nie całkiem.