Prawie każdy film o najnowszej historii Polski, jak w ostatnich dniach „Kurier" Władysława Pasikowskiego opowiadający historię Jana Nowaka-Jeziorańskiego, wywołuje podobną lawinę oczekiwań. Ale z każdym rokiem szansa, że wreszcie uda się je spełnić, staje się coraz mniejsza. Znikają kolejne struny, które we wrażliwości świata mogłyby poruszyć opowieści z Polski.

Pokazała to doskonale w tym roku rywalizacja o Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego; kategorii, która nawet nazywa się tak, jakby statuetkę wręczała tu nie Akademia Filmowa, tylko empatia Zachodu. Walczyły o nią ze sobą dwa filmy, w których tle znajdują się nieistniejące mury. Jeden został już zburzony, a drugi nie zdążył jeszcze powstać. Bardziej obecny okazał się jednak ten drugi. Oscara zdobyła „Roma", a nie „Zimna wojna", film o ubogiej meksykańskiej służącej, przedstawicielce narodu i klasy, od których prezydent Trump chce się odgrodzić murem, jaki ma powstać na południowej granicy USA. Dla historii polskich kochanków, których miłość pocięła na kawałki żelazna kurtyna, empatii i zrozumienia wystarczyło tylko na nominację.

Od historii z podręczników i historycznych fabuł ważniejsza staje się ta z serwisów informa- cyjnych. To temat uchodźców jest tym, dla którego Zachód rezerwuje całą swoją uwagę. Nawet jeden z najważniejszych filmów historycznych ostatnich kilku lat, „Dunkierka" Christophera Nolana, mimo że opowiada o wydarzeniach z czasów II wojny światowej, nie mówi o walce, tylko o ucieczce. Morzu, które trzeba przebyć, żeby znaleźć się na bezpiecznym lądzie; miejscu na statku albo barce, którego brak równa się niemal pewnej śmierci. Zachód przebiera tu własną historię w uchodźczy kostium. A że dla tego, co dzieje się na obrzeżach czy poza jego granicami, ma mniej więcej tyle empatii co Akademia dla filmów, w których nie mówi się po angielsku, to historiom z Polski może zaproponować co najwyżej nominację do swojego zainteresowania.