Prawie każdy film o najnowszej historii Polski, jak w ostatnich dniach „Kurier" Władysława Pasikowskiego opowiadający historię Jana Nowaka-Jeziorańskiego, wywołuje podobną lawinę oczekiwań. Ale z każdym rokiem szansa, że wreszcie uda się je spełnić, staje się coraz mniejsza. Znikają kolejne struny, które we wrażliwości świata mogłyby poruszyć opowieści z Polski.
Pokazała to doskonale w tym roku rywalizacja o Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego; kategorii, która nawet nazywa się tak, jakby statuetkę wręczała tu nie Akademia Filmowa, tylko empatia Zachodu. Walczyły o nią ze sobą dwa filmy, w których tle znajdują się nieistniejące mury. Jeden został już zburzony, a drugi nie zdążył jeszcze powstać. Bardziej obecny okazał się jednak ten drugi. Oscara zdobyła „Roma", a nie „Zimna wojna", film o ubogiej meksykańskiej służącej, przedstawicielce narodu i klasy, od których prezydent Trump chce się odgrodzić murem, jaki ma powstać na południowej granicy USA. Dla historii polskich kochanków, których miłość pocięła na kawałki żelazna kurtyna, empatii i zrozumienia wystarczyło tylko na nominację.