Za niecały tydzień papież Benedykt XVI ma wygłosić przemówienie do deputowanych Bundestagu. Tymczasem swój bojkot wystąpienia gościa z Watykanu zapowiada około stu posłów lewicy - na ogólną liczbę 620 deputowanych.
W sali plenarnej zabraknie połowy parlamentarzystów z frakcji Lewicy, blisko jednej czwartej socjaldemokratów, oraz co trzeciego posła partii Zielonych. Władze tych trzech partii przyjęły bez żadnej dyskusji do wiadomości antypapieską demonstrację swoich posłów. Nikogo nie dziwi, że posłowie lewicy znajdują siłę, aby słuchać opinii prawicowych adwersarzy, a nie maja cierpliwości, aby wysłuchać papieża na takiej samej zasadzie kurtuazji, z jaką wysłuchali w Bundestagu wielu innych gości specjalnych.
Aby zamaskować nieobecność ponad 1/6 deputowanych, wolne miejsca mają zająć „goście Bundestagu". Z jednej strony można zrozumieć chęć uniknięcia skandalu przez przewodniczącego izby Norberta Lamberta, ale z drugiej - może liczba pustych miejsc powinna kłuć w oczy? Bo sytuacja, w której setka deputowanych uznaje, że nie ma co okazywać elementarnej tolerancji i choćby z kurtuazji wysłuchać głosu przywódcy Kościoła Katolickiego wiele nam mówi o rozchwianiu elementarnych norm polityki w RFN.
W kraju w którym tyle mówi się o potrzebie tolerancji, lewicowi posłowie demonstrują brak tolerancji. A jeszcze dwie dekady temu na całym świecie Jan Paweł II był przyjmowany na forach wielu parlamentów, czy takich organizacji jak ONZ i UNESCO. Nie tylko chrześcijanie, ale i ateiści i wyznawcy innych religii wysłuchiwali opinii głowy Kościoła Katolickiego. Nie zawsze się z nimi zgadzali, ale je szanowali.
Teraz akurat w wypadku papieża Niemca i niemieckiego parlamentu okazuje się, że nawet taka podstawowa grzeczność już nie obowiązuje.