Losy muchy, którą Donald Tusk bohatersko utłukł – i wyjaśnijmy, że nie mówimy o Musze Joannie, która dotychczas eksponowała w mediach głównie swoje wdzięki, a teraz eksponuje swój doktorat, bo ją akurat premier wybronił i łaskawie dał miejsce na liście tuż za panią Gąsior – każą nam się zastanowić nad tym, kto rządzi kampanią. Nie, nie mucha, czy wyście powariowali z tymi muchami?! Zostawmy już owady i ich promotora, by nie rzec: niestrudzonego naśladowcę w poszukiwaniu każdego łajna, profesora N.

Kampanią rządzi obrazek. Czy to w Internecie, czy w telewizji – wszystko jedno, ma być przekonujący. Jak się premier, a rok wcześniej prezes, pokazuje na tle dębu Bartek, to po to, byśmy wiedzieli, że to żadna lipa, ale chłop jak dąb. W sensie, że w pewnym wieku też potrzebuje podpórki.

Podpórki prezesa dbają, by spotykał on tylko ludzi prawych i kaczych, a podpórka premiera minister Ostachowicz dba o to, by na ustawce z robotnikami nie było w tle facetów w garniturach, bo musi być wiarygodnie. I jest wiarygodnie jak za towarzysza Gierka, aż żal, że nikt się nie zdobył na kultowe pytanie tego luzaka: "A jak tam u was z kalorycznością potraw?".

Wszystko to jest bardzo fajne i byłoby niemal tak zabawne jak znakomity film na YouTubie "Wybory 1991", gdyby nie było takie smutne. W obliczu zbankrutowanej już Grecji, padających Włoch, Hiszpanii i Portugalii, 30-procentowego bezrobocia wśród młodych, wykształconych z wielkomiejskich zmywaków, kompletnej zapaści systemu emerytur (dzisiejsze 50-latki dostaną po tysiaku na głowę i uśmiech asystenta ds. marketingu) – w obliczu tego wszystkiego politycy przekonują nas tylko, że Donek jest pracowity, a Jarek milusi. I nic więcej nie mają nam do powiedzenia. Ba, mówią wręcz, że gdyby chcieli przyznać, co nas czeka po wyborach, toby ich pewnie sami nie doczekali, bo by ich partyjne doły w skowycie rozpaczy zamordowały.

Ludzie, spójrzcie na reklamówki, przecież ci wszyscy faceci mają nas za idiotów, naprawdę. Hm, a może i słusznie?