Otoczenie Donalda Tuska puszczało w świat smaczne opisy rozmów premiera w cztery oczy z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Cezary Michalski uznał, że istotą jego publicystyki powinny być opowieści o prywatnych wypowiedziach i słabościach jego dawnych znajomych. A Janusz Palikot oparł na kompromitowaniu kolegów z PO swą kampanię promującą nową partię. Kampanię skuteczną.
Ale nawet na tym tle Michał Kamiński to ktoś wyjątkowy. Sprzedając coraz drastyczniejsze szczegóły swojego wieloletniego "pożycia" z Jarosławem Kaczyńskim (w tym tygodniu we "Wprost", ale to serial), przypomina byłą żonę znanej postaci, która ma tylko jedną szansę, aby istnieć. Musi powiedzieć jeszcze więcej: już nie tylko nie ścielił łóżka, ale bekał przy posiłkach, wiecznie pijana świnia, choć niby znany aktor (albo literat).
Sam znam niejedną anegdotę o wadach prezesa PiS. Przez lata, gdy próbowałem rozmawiać o nich z najgorliwszymi dziś krytykami, napotykałem mur niezrozumienia. Jedni "nie wierzyli". Inni przekonywali, że owszem, ale no wie pan... Kamiński każdą uwagę zbywał kiedyś krzykiem o knowaniach establishmentu przeciw wielkiemu człowiekowi.
Można by mu dziś tłumaczyć, że o zamiłowaniu prezesa do Stalina napisano już przed nim wszystko. Albo zwrócić uwagę, że opowiadając o Kaczyńskim jako kolekcjonerze plotek, zestawia siebie samego z brukselskimi burdelami w sposób, który dla jego żony powinien być niepokojący. Ale po co, Kamiński już dawno przekroczył bramę z napisem "obciach", wierząc, że jedynym prawem, jakie tu obowiązuje, jest prawo popytu i podaży.
A opowieści ludzi, którzy twierdzą, że to sympatyczny Misio skrzywdził ich donosami do "złego Kaczora"? Chyba czas na solidną Misiową sylwetkę. Z dużą porcją ujawnionych tajemnic.