Niezatapialność PO wynika przede wszystkim ze słabości opozycji – takie stwierdzenie stało się już w bieżącym komentarzu politycznym banałem. Niestety, pierwsze tygodnie nowej kadencji potwierdziły, że przy wszystkich słabościach władzy może ona spokojnie zajmować się dzieleniem stołków i frakcyjnymi porachunkami, albowiem nikt nie jest w stanie zaproponować niczego od niej ciekawszego.
Jakie debaty próbuje rozpocząć opozycja w sytuacji, kiedy cały dotychczasowy europejski porządek, do którego dostosowanie uznawano przez ostatnie dwie dekady za jedyną i bezalternatywną drogę dla Polski, staje pod znakiem zapytania? Kiedy Wspólna Europa okazuje się czymś zupełnie innym niż Unia, do której wchodziliśmy, i gdy z jednej strony kwestionowana jest demokracja, a z drugiej nawet najbardziej gorliwi u zarania III RP czciciele "reform" odstępują od dotychczasowych pryncypiów i na przykład były premier Jan Krzysztof Bielecki wzywa do "repolonizacji banków"? Gdy staje przed nami pytanie o sens i wartość posiadania własnego, polskiego państwa i jego suwerenności?
Żeby Palikot im pokazał
Najmniej można się było spodziewać po Ruchu Palikota będącym bezładną zbieraniną rozmaitych dziwadeł zjednoczonych w popieraniu dla cwaniaka gotowego głosić wszystko, w czym akurat dostrzeże swoją korzyść. To, że kadencję zaczął on od retorycznych ataków na obecność w sali sejmowej krzyża, a potem ciężkim wysiłkiem zdołał jako najpilniejsze reformy wymyślić legalizowanie narkotyków i prostytucji, nie może ani dziwić, ani oburzać.
I oczywiście szkoda nawet przypominać, że te ważkie propozycje zmian rodzi Palikot akurat w czasie, gdy Holendrzy starają się różnymi sposobami wywikłać z kłopotów, jakie pociągnęła za sobą depenalizacja "trawki", i wycofać się z niej, a z Niemiec od lat nadchodzą twarde dowody, iż legalizacja prostytucji wcale nie zmniejszyła generowanych przez nią patologii, lecz przeciwnie, nasiliła je.
Palikot jest jednak, podobnie jak kiedyś śp. Andrzej Lepper, tylko człowiekiem, którym wyborcy "poszczuli" elity polityczne – ma więc ten luksus, że elektorat nie oczekuje po nim żadnych pozytywnych zmian, ale jedynie "żeby im pokazał", żeby "dawał czadu" i gryzł zasiedziałą klasę polityczną w zadki.