Niespodzianki rzecz jasna nie było. Wybory parlamentarne w Rosji wygrała Jedna Rosja. W coraz szerszych kręgach nazywana też Partią Żulików i Złodziei. Nazwa wymyślona i wprowadzona w obieg przez blogera Aleksieja Nawalnego robi – przynajmniej w Internecie – zawrotną karierę. Bo żulików i złodziei faktycznie jest w niej sporo, choć wydaje się, że bardziej adekwatna byłaby nazwa "Partia Cyników i Karierowiczów".
Ustrój: putinizm
Nic tak nie spaja środowiska władzy jak koniunkturalizm. Oczywiście wybory na realną sytuację polityczną w Rosji nie mają wielkiego wpływu. Zgodnie z konstytucją w Rosji rządzi prezydent, a Duma Państwowa, czyli parlament, ma drugorzędne znaczenie. Nawet dylemat, czy partia władzy przekroczy konstytucyjną większość i zdobędzie 65 proc. mandatów, też jest sztuczny. Wszystkie partie zasiadające w Dumie – może poza komunistami – są opozycją systemową. Kreml, jeśli zechce, przeprowadzi dowolną zmianę w konstytucji i Jedna Rosja nie jest tu do niczego potrzebna. W praktyce w Rosji panuje putinizm, czyli rządzi elita, na której czele stoi Władimir Putin bez względu na to, jaką akurat funkcję sprawuje. Rytuały demokratyczne są jedynie fasadą, która służy legitymizacji rządzącej elity.
A jednak te wybory były bardzo ważne. Wyraźnie pokazały bowiem tendencje, które od kilku lat zachodzą w Rosji. Warto się też zastanowić, kto by wygrał wybory, gdyby rzeczywiście były one demokratyczne. Odpowiedź, niestety, nie jest dla nas pocieszająca. Zamiast "żulików i złodziei" mogliby w Rosji rządzić radykalni nacjonaliści, bo to oni sprawują rząd dusz.
Kto gwizdał?
Jeżeli wyniki wyborów do Dumy nie zaskakują, to już kampania wyborcza zdecydowanie tak. Jak bardzo różniła się ona od poprzednich, można było zobaczyć paradoksalnie nie na wiecu politycznym, lecz podczas walki MMA ( mieszane sztuki walki – red.) w Moskwie. Fiodor Jemieljanienko pokonał w niej Jeffa Monsa. Najciekawsze było jednak to, że po walce na ring wszedł Władimir Putin, znany wielbiciel sportów walki i... został wygwizdany przez kibiców.
Było to takim szokiem dla administracji premiera, że najpierw próbowano ukryć całe zdarzenie, a później wytłumaczyć, że tak naprawdę nie gwizdano wcale na Putina, ale na Monsa. Niestety, jest Internet i każdy może zobaczyć, na kogo gwizdano.