Michał Kleiber: Jak okiełznać groźny internet

Nie rezygnujmy z międzynarodowego nacisku na państwa łamiące standardy zarządzania internetem – pisze były prezes PAN i minister nauki.

Publikacja: 01.04.2019 19:18

Michał Kleiber

Michał Kleiber

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Już od ćwierćwiecza korzystamy z internetu, który stał się dla wielu z nas nieodłączną częścią zawodowego i prywatnego życia. Traktujemy go jako infrastrukturę krytyczną i powszechne dobro niezbędne do normalnego życia, jak energia elektryczna czy woda pitna. Traktujemy przy tym internet jako monolityczną i trwałą całość, nie myśląc z reguły o tym, co dzieje się w nim „z tyłu", czyli poza ekranem naszego komputera. A dzieje się dużo, bo internet to konglomerat różnorodnych ustaleń dotyczących hardware'u, software'u, standardów, metod transmisji danych, cyberbezpieczeństwa i wielu innych kwestii. Tylko czasami docierają do nas informacje wskazujące na tę niewidoczną złożoność procesów internetowej komunikacji. Słyszymy wtedy o sporach związanych z zarządzaniem internetem, problemach z ochroną prywatności, fake newsach, propagandowej ingerencji państw autorytarnych w sprawy innych państw, szpiegostwie politycznym i przemysłowym.

Trzy drogi

Komentatorzy przypisują te problemy najczęściej rozbudzonym potrzebom szerokiego artykułowania przez ludzi swych opinii na wszystkie możliwe tematy, a także biznesowej konkurencji firm w walce o poszerzenie grona klientów, ale także rywalizacji o wpływy w cyfrowym świecie głównych globalnych mocarstw. Sytuacja w tej ostatniej sprawie jest niezwykle złożona. Dzisiejsza sieć jest polem bitwy co najmniej trzech ideologii, mających korzenie w państwach dysponujących olbrzymimi środkami przeznaczonymi na promocję swych interesów i niezbędną do tego działalność badawczo-rozwojową oraz wsparciem sojuszników.

Najstarszą ideologią jest oczywiście internet otwarty – typowy dla podejścia innowatorów z Silicon Valley, odwołujący się do decentralizacji zarządzania i pełnej swobody wypowiedzi. Z czasem zjawiska takie, jak nagminne naruszanie prywatności, trollowanie (sieciowe nękanie), fake newsy czy używanie botów do automatycznego upowszechniania fałszywych informacji, wywołały u polityków w Unii Europejskiej i wielu innych miejscach przekonanie o konieczności wprowadzenia pewnych regulacji ograniczających w imię ochrony prywatności osób i interesów firm pełną swobodę zachowań w sieci.

Nazwijmy tę odmianę myślenia o elektronicznej komunikacji internetem obywatelskim, podkreślając jednak, że wszelkie próby wprowadzenia regulacji tego typu wywołują wiele kontrowersji. Przykładem jest wprowadzona w maju 2018 r. reforma ochrona danych osobowych RODO (krytykowana przez wielu internautów) czy ostatnia decyzja Parlamentu Europejskiego, dotycząca przestrzegania w sieci praw autorskich, która jest popierana przez twórców i wydawców, ale już ostro krytykowana przez wielu użytkowników internetu.

Trzecią wersję rozumienia zasad funkcjonowania internetu reprezentuje parę państw autorytarnych na czele z Chinami. Wersja ta, nazwijmy ją internetem nadzoru, polega na ścisłym monitorowaniu ruchu sieciowego przez organy państwa w przekonaniu, że jest to niezbędne dla bezpieczeństwa państwa i kontroli zachowań jego obywateli. Tylko trochę łagodniejszą formę tego podejścia realizuje Rosja, która przy mniejszym nacisku na monitorowanie sieciowego ruchu wewnątrz własnego kraju korzysta za to z rozbudowanych metod manipulacji opinią publiczną wielu innych krajów w celu zaspokojenia swych mocarstwowych ambicji politycznych.

Zasady kontroli

Nie dostrzegamy tego na co dzień, ale bój o upowszechnienie własnej wersji internetowej filozofii toczy się bez przerwy, a wiele sukcesów w tej walce odnoszą niestety promotorzy internetu nadzoru. Bo jak inaczej określić takie ich działania, jak skuteczne ingerowanie w funkcjonowanie demokratycznych procedur w wielu państwach, w tym spektakularne próby wpływu Rosji na przebieg wyborów w USA czy chińską ekspansję inwestycyjną w Indiach, Afryce i w innych częściach świata, której towarzyszą przemyślane metody ingerencji w powstającą infrastrukturę sieciową.

Nie bójmy się przyznać, że dzisiejszy internet i towarzysząca mu etyka przyzwolenia na naruszanie prywatności i wylewający się hejt jest zagrożeniem o potencjalnie wręcz niewyobrażalnych konsekwencjach dla demokratycznego ładu publicznego i poczucia bezpieczeństwa obywateli. Z drugiej strony nie do zaakceptowania są całkowicie sprzeczne z oryginalną ideą internetu i rozbudzonymi potrzebami jego użytkowników próby opanowania sytuacji na drodze ścisłej państwowej kontroli sieciowej komunikacji. Przyznajmy także otwarcie, że nikt nie ma dzisiaj przekonującej wizji rozwiązania fundamentalnego problemu pogodzenia otwartości i swobody internetu z polityczną uczciwością i bezpieczeństwem jego wykorzystywania.

Wielu ekspertów łączy nadzieje w tej sprawie z rozwojem sztucznej inteligencji (AI), umożliwiającej formułowanie ważnych wniosków na podstawie analizy wszelkich dostępnych w sieci danych. Uprzedzanie przygotowywanych aktów terrorystycznych dzięki śledzeniu wymiany informacji przez potencjalnych zbrodniarzy czy sygnalizowanie kłamliwych informacji pojawiających się w postach na społecznościowych portalach to dwa proste przykłady z niezliczonej liczby możliwości oferowanych przez AI.

Myśleć to działać

Niezależnie jednak od konkretnych technologii i skali trudności tej sprawy, za żadną cenę nie powinniśmy rezygnować z wywierania międzynarodowego nacisku na państwa łamiące standardy zarządzania internetem, tj. swobodę wyrażania opinii z jednej strony, a aktywny współudział w walce z propagandą i hejtem z drugiej. Ciekawe, czy skuteczne okaże się np. podejście Niemiec, gdzie od niedawna obowiązuje ustawa o przeciwdziałaniu w internecie mowie nienawiści. Znakiem zapytania są tu oczywiście konsekwencje nieprecyzyjnego zdefiniowania katalogu wykroczeń w tym zakresie, zostawiającego znaczną dowolność interpretacyjną administratorom portali społecznościowych. Można przewidywać, że w obawie o narażenie się na surowe konsekwencje karne (wyrok może sięgnąć nawet 50 mln euro!), administratorzy usuwać będą także przypadki z pogranicza prawa, co zapewne narazi ich na oburzenie użytkowników.

W przypadku przyjęcia przez inne państwa rozwiązania podobnego do niemieckiego za przykłady sytuacji szczególnie trudnych w ocenie mogłyby okazać się też np. ewentualne ograniczenia zakresu sieciowych wypowiedzi, nawiązujące do lokalnej tradycji kulturowej, ważnej zapewne w niektórych państwach dla utrzymania społecznej stabilności – przykładami z zupełnie różnych obszarów życia publicznego mogłyby tu być np. zakaz krytyki rodzin królewskich w państwach monarchicznych czy agresywna promocja światopoglądu laickiego w społeczeństwach tradycyjnie silnie religijnych. Waga omawianego problemu jest olbrzymia, a postępy jego rozwiazywania zależą w dużym stopniu od obywatelskiej świadomości użytkowników – pierwszym krokiem wydaje się być głęboka refleksja na ten temat każdego z nas.

Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Polska musi być silniejsza. Bez względu na to, kto wygra w USA
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Greenpeace: Czy Ameryka zmieni się w stację paliw?
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Rynek woli Donalda Trumpa. Demokratyczne elity Kamalę Harris
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Elon Musk poparł Donalda Trumpa, bo jego syn padł ofiarą „lewackiej ideologii”
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
analizy
Jędrzej Bielecki: Donald Trump czy Kamala Harris? Cywilizacyjny wybór Ameryki