Już od ćwierćwiecza korzystamy z internetu, który stał się dla wielu z nas nieodłączną częścią zawodowego i prywatnego życia. Traktujemy go jako infrastrukturę krytyczną i powszechne dobro niezbędne do normalnego życia, jak energia elektryczna czy woda pitna. Traktujemy przy tym internet jako monolityczną i trwałą całość, nie myśląc z reguły o tym, co dzieje się w nim „z tyłu", czyli poza ekranem naszego komputera. A dzieje się dużo, bo internet to konglomerat różnorodnych ustaleń dotyczących hardware'u, software'u, standardów, metod transmisji danych, cyberbezpieczeństwa i wielu innych kwestii. Tylko czasami docierają do nas informacje wskazujące na tę niewidoczną złożoność procesów internetowej komunikacji. Słyszymy wtedy o sporach związanych z zarządzaniem internetem, problemach z ochroną prywatności, fake newsach, propagandowej ingerencji państw autorytarnych w sprawy innych państw, szpiegostwie politycznym i przemysłowym.
Trzy drogi
Komentatorzy przypisują te problemy najczęściej rozbudzonym potrzebom szerokiego artykułowania przez ludzi swych opinii na wszystkie możliwe tematy, a także biznesowej konkurencji firm w walce o poszerzenie grona klientów, ale także rywalizacji o wpływy w cyfrowym świecie głównych globalnych mocarstw. Sytuacja w tej ostatniej sprawie jest niezwykle złożona. Dzisiejsza sieć jest polem bitwy co najmniej trzech ideologii, mających korzenie w państwach dysponujących olbrzymimi środkami przeznaczonymi na promocję swych interesów i niezbędną do tego działalność badawczo-rozwojową oraz wsparciem sojuszników.
Najstarszą ideologią jest oczywiście internet otwarty – typowy dla podejścia innowatorów z Silicon Valley, odwołujący się do decentralizacji zarządzania i pełnej swobody wypowiedzi. Z czasem zjawiska takie, jak nagminne naruszanie prywatności, trollowanie (sieciowe nękanie), fake newsy czy używanie botów do automatycznego upowszechniania fałszywych informacji, wywołały u polityków w Unii Europejskiej i wielu innych miejscach przekonanie o konieczności wprowadzenia pewnych regulacji ograniczających w imię ochrony prywatności osób i interesów firm pełną swobodę zachowań w sieci.
Nazwijmy tę odmianę myślenia o elektronicznej komunikacji internetem obywatelskim, podkreślając jednak, że wszelkie próby wprowadzenia regulacji tego typu wywołują wiele kontrowersji. Przykładem jest wprowadzona w maju 2018 r. reforma ochrona danych osobowych RODO (krytykowana przez wielu internautów) czy ostatnia decyzja Parlamentu Europejskiego, dotycząca przestrzegania w sieci praw autorskich, która jest popierana przez twórców i wydawców, ale już ostro krytykowana przez wielu użytkowników internetu.
Trzecią wersję rozumienia zasad funkcjonowania internetu reprezentuje parę państw autorytarnych na czele z Chinami. Wersja ta, nazwijmy ją internetem nadzoru, polega na ścisłym monitorowaniu ruchu sieciowego przez organy państwa w przekonaniu, że jest to niezbędne dla bezpieczeństwa państwa i kontroli zachowań jego obywateli. Tylko trochę łagodniejszą formę tego podejścia realizuje Rosja, która przy mniejszym nacisku na monitorowanie sieciowego ruchu wewnątrz własnego kraju korzysta za to z rozbudowanych metod manipulacji opinią publiczną wielu innych krajów w celu zaspokojenia swych mocarstwowych ambicji politycznych.