Za granicą byliśmy chwaleni za przewodnictwo w UE. Ale czy nie sprowadzało się ono do sprawnego zarządzania, my natomiast zrezygnowaliśmy z walki o nasze interesy?
Podczas przewodnictwa dbaliśmy o cztery podstawowe sprawy. Po pierwsze o zachowanie jedności Unii Europejskiej. Po drugie o utrzymanie polityki otwartych drzwi z myślą o przyszłym członkostwie naszych wschodnich sąsiadów. Po trzecie o zachowanie dość korzystnej dla Polski propozycji Komisji Europejskiej w sprawie nowego unijnego budżetu, jako podstawy do dalszych negocjacji. I wreszcie o wzmacnianie wspólnego rynku, na który idzie 70 proc. polskiego eksportu. Jeśli ktoś ma inną definicję polskiego interesu narodowego niż polityka wschodnia, korzystny budżet, jedność Unii i prężny rynek gwarantujący dynamiczny rozwój polskiej gospodarki i miejsca pracy, to niech go spróbuje zdefiniować. Moim zdaniem te wszystkie cztery kwestie są polskim interesem narodowym i cały czas o nie zabiegamy.
Opozycja wylicza, że Węgry w czasie swojego przewodnictwa przeforsowały strategię dunajską, a Szwedzi strategię bałtycką.
Wszystkie nasze analizy wykazują, że strategia bałtycka czy dunajska istnieją głównie na papierze. Takie strategie opierają się na zasadzie trzech zer: zero pieniędzy, zero legislacji i zero instytucji. Bez tych trzech rzeczy nie ma żadnej wartości dodanej ani w sensie politycznym, ani gospodarczym. Nie twórzmy więc mitów, że zmieniają one cokolwiek w geopolityce UE czy zwiększają znacząco potencjał rozwoju regionów.
Po szczycie w sprawie euro premier zapewniał, że Polska będzie zasiadać przy stole, przy którym będzie się ustalało nowe reguły działania unijnej waluty. A potem się okazało, że nie ma o tym mowy. Co się stało?