Reformy Viktora Orbana dobre dla Węgier

Węgry nie podpadły światu złą polityką gospodarczą czy łamaniem reguł demokratycznych. Od początku chodziło o konserwatywną politykę obyczajową – twierdzi węgierski politolog

Aktualizacja: 16.01.2012 20:32 Publikacja: 16.01.2012 18:21

Gabor Takacs

Gabor Takacs

Foto: Archiwum

Red

Żeby dobrze zrozumieć to, co się dzieje na Węgrzech, trzeba znać sytuację naszego kraju sprzed wyborów  2010 roku. Kraj pogrążał się w kryzysie politycznym i instytucjonalnym, gospodarka wisiała na włosku, a rządzący socjaliści tracili resztki zaufania. Sytuacja zresztą wyglądała podobnie przez całe 20 lat przemian ustrojowych, więc nie powinien dziwić fakt, że Węgrzy mieli tego dość. Dlatego zgodnie powiedzieli: "koniec z prowizorką, potrzeba głębokich reform". Viktor Orban i Fidesz przejęli pełnię władzy.

Coś pękło

Orban nie szedł po taką władzę, po jaką szli premierzy przed nim. Szedł po pełnię władzy i dostał pełne poparcie dla całkowitej reorganizacji państwa. Przy ogromnym przyzwoleniu społecznym wprowadził wiele reform w dziedzinach, które od upadku komunizmu nie zostały należycie uporządkowane.

Dotąd na Węgrzech istniał bowiem duży opór różnych sił interesu, którym na rękę było zachowanie postkomunistycznych realiów. Ten status quo przedłużał beneficjentom czasów realnego socjalizmu możliwości działania także w nowym systemie politycznym. Jednak w 2010 r. na Węgrzech coś pękło i od tamtych wyborów kraj nigdy już nie będzie taki sam.

Nikt nie twierdzi, że wszystkie reformy Fideszu były najlepsze z możliwych. Na dodatek podczas tak ekspresowego tempa wprowadzania tak wielu istotnych zmian zdarzały się kompromitujące błędy wynikające z niedopatrzeń czy z niedopasowania do siebie nowych aktów prawnych. Dziwi jednak, że wszyscy krytycy Fideszu ignorują przeprowadzenie przez tę partię istotnych reform strukturalnych, które są w pełni zgodne z oczekiwaniami Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Komisji Europejskiej i rynków finansowych. Reformy te zostałyby przyjęte brawami prawdopodobnie w każdej innej sytuacji i w każdym innym kraju.

Ale co najważniejsze – Węgry nie podpadły światu złą polityką gospodarczą czy łamaniem reguł demokratycznych. Tak naprawdę od początku chodziło o konserwatywną politykę obyczajową. Krytykowanie dosłownie każdej decyzji Viktora Orbana jest więc tylko wyrazem bólu, jaki europejskim elitom zadały niezrozumiałe dla nich zapisy w nowej węgierskiej konstytucji.

Kompleksowa  reforma państwa

Nikt nie chce przyznać, że rząd Fideszu dobrze sobie radzi z reformowaniem postkomunistycznych instytucji. Orban jest naprawdę pierwszym węgierskim premierem po '89 roku, który na poważnie wziął się do modernizowania kraju instytucjonalnie tkwiącego wciąż w komunizmie. Fidesz przeprowadził m.in. reformę nieefektywnej struktury samorządowej, która w przejrzysty sposób rozdziela kompetencje między państwo, powiaty i gminy. Dotąd niższe szczeble administracji nie za bardzo miały moc polityczną i środki, by zajmować się przydzielonymi im zadaniami publicznymi. Teraz będą mogły działać w sposób niezależny, a państwo będzie tylko nadzorowało, czy prawidłowo zarządzają budżetem. Politycznie władze samorządowe będą rozliczane tylko przez mieszkańców.

Także system ubezpieczeń społecznych będzie wreszcie bardziej przejrzysty. Zlikwidowany został drugi filar emerytalny, gdyż prywatni ubezpieczyciele przejmowali zbyt dużą część pieniędzy obywateli jako zysk własny. Oczywiście dopiero w odległej perspektywie przekonamy się, czy państwo będzie lepiej zarządzało tymi środkami, jednak faktem jest, że dotychczasowe zasady funkcjonowania systemu emerytalnego były mało efektywne. Do tego rząd uporał się z nie do końca sprawiedliwą zasadą umożliwiającą przechodzenie na wcześniejszą emeryturę funkcjonariuszom służb mundurowych. Opór tych środowisk był bardzo duży, więc decyzję tę można uznać za odważny ruch.

Ze służbą zdrowia żaden wcześniejszy rząd też nie mógł sobie poradzić. Na przykład w Budapeszcie do zeszłego roku jedne szpitale były zarządzane albo przez państwo, albo przez miasto, inne przez poszczególne dzielnice, a jeszcze inne przez resort obrony. Rząd nie dość, że uporał się z tym bałaganem, to jeszcze dokonał ważnej zmiany jakościowej – wprowadził do systemu państwowych ubezpieczeń możliwość dodatkowego prywatnego ubezpieczania się.

Udało się zreformować szkolnictwo i przeforsować pomysł wsparcia finansowego dla studentów z małych miast i wsi. Do tego dochodzi rewolucja w funkcjonowaniu urzędów, która choć dopiero jest w fazie realizacji, może znacząco ułatwić obywatelom poruszanie się w skomplikowanym świecie współczesnej biurokracji.

Nieschematyczna  gospodarka

Wszystkie przeprowadzane przez Orbana zmiany to kroki odważne, które dadzą efekty dopiero w dłuższej perspektywie. Nie sposób więc dziś ocenić, które pomysły się sprawdzą, a z których trzeba się będzie wycofać. Choć uczciwie należy przyznać, że Orban, bojąc się utraty władzy, uchwalił także wiele ustaw uderzających w interesy socjalistów. Jednak wszystkie głosy o końcu demokracji na Węgrzech czy o bezprawnym rozprawianiu się z opozycją są grubo przesadzone. Prawda zaś jest taka, że Fidesz nie wprowadził żadnych przepisów, które byłyby sprzeczne z demokratycznymi zasadami funkcjonującymi w innych krajach.

Oczywiście reformy – i ich skumulowanie – znacznie osłabiły poparcie Węgrów dla rządu. W końcu z punktu widzenia wyborcy co innego znaczy popierać wizję dogłębnych zmian, a co innego przekonać się na własnej skórze, jak bardzo są one nieprzyjemne. Dochodzi do tego niekorzystna sytuacja ekonomiczna kraju, która pociąga za sobą kolejną porcję krytyki za prowadzoną przez Fidesz nieschematyczną politykę antykryzysową.

Przy czym sytuacja gospodarcza naszego państwa w rzeczywistości nie jest aż tak zła, jak opisują ją zagraniczne media. Cytowani w nich eksperci zdają się nie zauważać, że rynki obdarzają nas coraz większym zaufaniem, nasza waluta się umacnia i wszystko zdaje się zmierzać w dobrym kierunku. Kiedy szło w złym, to ci sami eksperci pierwsi donosili o tym całemu światu i zarzucali Orbanowi poważne grzechy ekonomiczne.

Stronniczość tych ataków jest łatwo dostrzegalna, dziwi więc fakt, że te głosy są brane na świecie na poważnie. Węgrom nie grozi żadna katastrofa ekonomiczna, choć z bardzo trudnej sytuacji gospodarczej, w jakiej się znaleźliśmy, będziemy wychodzić długo.

Łatka faszyzmu

Nietrudno zauważyć, że wiele opinii przepowiadających katastrofę Węgier wysuwanych jest z pozycji ideologicznie wrogich Fideszowi.

Intensywność międzynarodowej krytyki, jaka spadła na węgierski rząd, jest – mimo wszystko – ewenementem. Krytycy poczynań Orbana w swoich ocenach pomijają bowiem wszystkie najważniejsze reformy, a skupiają się wyłącznie na wprowadzeniu do konstytucji słów o tradycyjnym rozumieniu rodziny, nawiązań do Boga oraz na wyrzuceniu z nazwy państwa słowa "republika", które zostało dołączone przez komunistów.

Nie wszystkie te ataki mieszczą się w granicach cywilizowanej wojny ideologicznej. Pomińmy już manipulacje dotyczące kwestii ekonomicznych, ale przyklejanie centroprawicowemu – jak na węgierskie warunki – konserwatywnemu ugrupowaniu łatki partii faszystowskiej jest bardzo poważnym nadużyciem. Można oczywiście powiedzieć, że wartości, które popiera większość węgierskiego społeczeństwa, w innych krajach Europy są już mało popularne lub że europejska lewica woli straszyć na zapas, bojąc się, że Węgry w przyszłości będą chciały na przykład odejść od rozdziału państwa i Kościoła.

Ale nikt z zagorzałych przeciwników Orbana nie byłby w stanie wskazać choćby jednego przepisu faktycznie niezgodnego z europejskim kontekstem prawnym. Nikt z Komisji Europejskiej nie będzie przecież podważał prawomocności stwierdzenia, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny – nie istnieją bowiem żadne wiążące nas przepisy, które nakazywałyby małżeństwo traktować inaczej. Tak samo więc jak reformy polityczne Fideszu i rozbijanie postkomunistycznego układu interesów nazywane jest przez zachodnioeuropejskie elity ograniczaniem demokracji, tak tradycyjne chrześcijańskie wartości przez tych samych ludzi nazywane są faszyzmem.

Gabor Takacs jest ekonomistą i politologiem. Analityk Nezopont Intezet, konserwatywno-liberalnego think tanku z Budapesztu. Były redaktor naczelny niewychodzącego już pisma politologicznego "Hungarian Political Summary", pisywał m.in. w "Financial  Timesie"

Żeby dobrze zrozumieć to, co się dzieje na Węgrzech, trzeba znać sytuację naszego kraju sprzed wyborów  2010 roku. Kraj pogrążał się w kryzysie politycznym i instytucjonalnym, gospodarka wisiała na włosku, a rządzący socjaliści tracili resztki zaufania. Sytuacja zresztą wyglądała podobnie przez całe 20 lat przemian ustrojowych, więc nie powinien dziwić fakt, że Węgrzy mieli tego dość. Dlatego zgodnie powiedzieli: "koniec z prowizorką, potrzeba głębokich reform". Viktor Orban i Fidesz przejęli pełnię władzy.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?