Bartosz Arłukowicz na grillu - Robert Mazurek

Premier obroni Bartosza Arłukowicza. Nikomu nie pozwoli odebrać sobie przyjemności upokarzania swego członka rządu – twierdzi publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 24.01.2012 18:37 Publikacja: 24.01.2012 18:35

Robert Mazurek

Robert Mazurek

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Losy wniosku PiS o odwołanie Arłukowicza są przesądzone. Tak, przetrwa to głosowanie, bo takiego despektu jak odwoływanie ministra przez opozycję, zwłaszcza w niespełna trzy miesiące po nominacji, nie zniósłby żaden premier. Ale tego, co się dzieje z nowym ministrem zdrowia, polska polityka jeszcze nie widziała. A warto się temu przyjrzeć, by lepiej zrozumieć mechanizmy nią rządzące. – Takich propozycji się nie odrzuca, taka szansa zdarza się raz w życiu – tłumaczył sceptycznym kolegom Arłukowicz. Wiedział, że bierze trudny resort, ale – jak kalkulował – skoro poradziła sobie z nim Ewa Kopacz, to co dopiero człowiek z tak wielkim talentem medialnym. I tak wielkimi ambicjami.

Miesiąc miodowy

Bartosz Arłukowicz liczył na miesiąc miodowy i się go doczekał. Jednak przemoc domowa, jaka spotkała go potem, znana jest tylko telefonistkom z błękitnej linii. Ale po kolei. Najpierw było sielsko: ciepłe słowa premiera, gotowość pomocy deklarowana przez Ewę Kopacz, nawet opozycja się zgodziła, by swoich pomysłów na funkcjonowanie resortu nie przedstawiał od razu, by dać mu czas na to, żeby się rozejrzał.

Im bardziej Arłukowicz się rozglądał, tym większe przerażenie go ogarniało. – Czegokolwiek tknął, ręce opadały. Nie był w stanie wykrztusić słowa – opowiada jeden ze współpracowników. A życzliwy mu w sumie opozycyjny szef Komisji Zdrowia i były wiceminister Bolesław Piecha podsumowuje to krótko: "Był spanikowany". – Może nawet uwierzył w tę propagandę Platformy, że wszystko jest przygotowane, a tylko on sam jako poseł opozycji niepotrzebnie się czepiał? – zastanawia się Piecha. W obliczu tego, co się stało, to nieistotne.

Otóż to nie bałagan i skala zaniedbań w ministerstwie (nad listą leków refundowanych nie pracowano przez pół roku!) okazał się dla Arłukowicza najtrudniejszy. To Donald Tusk postanowił pokazać ambitnemu politykowi ze Szczecina miejsce w szeregu. To on, kiedy było najtrudniej, wezwał do siebie ministra oraz lekarzy, by ugasić pierwszy pożar – co można było odczytać nawet jako chęć pomocy, choć intencja Tuska była zgoła inna: – To ja tu rządzę, jeśli chcę, to ci pomogę, jeśli nie zechcę, to utoniesz – zdawał się mówić swemu podwładnemu i całemu otoczeniu.

Czy to lekcja nie została właściwie odebrana, czy to szef rządu uznał, że Arłukowicz musi się jeszcze douczyć, dość, że dalej było tylko gorzej. Kiedy się okazało, że ministerstwo ogłosiło listę leków refundowanych późnym popołudniem przed Wigilią, wybuchła medialna awantura. Opozycyjny szef Sejmowej Komisji Zdrowia postanowił więc zwołać nagłe posiedzenie komisji i wezwać na nie ministra. Cel jasny: grillowanie Arłukowicza.

W prestiżowej sali

– Marszałek Kopacz mogła się nie zgodzić, przewlekać to i dać ministrowi kilka dni – przyznaje "Rzeczpospolitej" Piecha. Chodziło o to, że materiały dla posłów nie zostały jeszcze wydrukowane, a formalnie dopiero po dwóch dniach od ich dostarczenia można wezwać posłów. O dziwo Ewa Kopacz nie zważała na takie drobnostki i nie tylko zgodziła się na spotkanie komisji, ale jeszcze dała jej najbardziej prestiżową i największą w Sejmie Salę Kolumnową! Tak, tak, tę samą, w której śledczy Arłukowicz przesłuchiwał polityków PO w czasie afery hazardowej. Cóż, grillowanie musiało mieć godną oprawę...

Kopacz nie kryje niechęci do swego następcy, któremu pamięta liczne przytyki pod swoim adresem z poprzedniej kadencji. Teraz nie tylko nie wzięła go w obronę, nie tylko przez długi miesiąc milczała na temat ustawy, którą sama przygotowała, ale jeszcze pomogła opozycji w ataku na Arłukowicza. – Ona po prostu ucieszyła się, że PiS zwołuje tę komisję – opowiada jeden z ważnych polityków PO. I wyjaśnia: – Nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, gdyby nie wiedziała, że Tusk tego chce, a w każdym razie się na to godzi.

Lekcja okrucieństwa

Jeszcze mało? Największy cios Arłukowicz miał dopiero otrzymać. Otóż po wielu turach negocjacji dziennych i nocnych, nieustannego przeskakiwania od lekarzy do aptekarzy i z powrotem (w przerwie na NFZ) wypracował projekt porozumienia obejmujący obie protestujące grupy. Projekt trafił już do Sejmu, wydawało się, że minister wyjdzie zwycięsko z gigantycznego zamieszania, że spadnie na cztery łapy. I co? Nagle się okazało, że połowa ustawy, ta dotycząca aptekarzy, wyparowała! Po prostu padła na posiedzeniu rządu, bo Arłukowicz przegrał głosowanie. W takiej chwili!

Jak to możliwe? Nie sprzeciwiał się przecież tej ustawie najgroźniejszy poskramiacz apetytów resortów Jacek Rostowski, bo nowe przepisy były dla budżetu obojętne. Nie szkodziły one też żadnemu innemu resortowi, teoretycznie więc przepchnięcie nowelizacji powinno być formalnością. A jednak  Tusk z sobie tylko znanych przyczyn postanowił publicznie upokorzyć swego ministra. Słowo Arłukowicza – co zauważyli nie tylko farmaceuci, ale i dziennikarze – stało się nieważne, jego wiarygodność – niemal zerowa. Ale z całym szacunkiem, nie do tych grup kierowana była akcja Tuska.

Ten sygnał potrzebny był po trosze samemu Arłukowiczowi, jednak przede wszystkim posłom Platformy. Oni już wiedzą, że gdyby nawet przyszło im do głowy stawiać na popularnego ministra i bawić się z nim w tworzenie jakichś frakcji, to przegrają. Tusk po raz kolejny pokazał, że kontroluje sytuację i nikt nie wychyli się przed szereg, dopóki on mu na to nie pozwoli.

A sam Arłukowicz? Jest poobijany. – Pali znacznie więcej niż zwykle, nie może usiedzieć w miejscu, nie potrafi się skoncentrować, przerasta go to – opowiada bliski mu polityk PO. Nowy minister zupełnie nie potrafi zrozumieć czemu Tusk mu to robi, skoro grają w jednej drużynie, a on jest wobec szefa rządu absolutnie lojalny. Dlaczego? Po co?

Arłukowicz przeżywa właśnie prawdziwą inicjację polityczną i okazuje się, że wszystko, czego się dotychczas nauczył, to była zabawa. Prawdziwa polityka, lekcja okrucieństwa i darwinizmu społecznego, jest mu właśnie udzielana. Ponieważ to bardzo pojętny – i piszę to bez ironii – uczeń, istnieją obawy, że i tę lekcję przyswoi.

Czysta fanaberia

Do polityki wchodził z ogromnym talentem medialnym, którego potwierdzeniem było nie tylko dziesięć lat temu zwycięstwo w reality show "Agent", ale i późniejsza kariera radnego. Dziś politycy SLD twierdzą, że był tylko tam, gdzie pojawiają się kamery, ale lokalni dziennikarze opowiadają, że Arłukowicz wprowadził po prostu inne standardy: potrafił jasno powiedzieć, o co mu chodzi, szukał poparcia, zabiegał o życzliwość mediów.

Miał jednak coś więcej, bo Arłukowicz to autentyczny społecznik, przejęty pasją pomagania dzieciom onkolog, który zaangażował się w rozbudowę szczecińskiego szpitala. Ilu polityków ma taki dorobek i prawdziwy szacunek ludzi? Ilu może się pochwalić Orderem Uśmiechu? A nowy minister, przypomnijmy to wszystkim oskarżającym go dziś o cynizm, nigdy tego nie wykorzystuje.

Oskarżenia o cynizm i karierowiczostwo pojawiły się 10 maja zeszłego roku, kiedy przyjął propozycję Tuska i został ministrem do spraw wykluczonych. Przejście popularnego polityka SLD do rządu wywołało sensację: bezkompromisowy śledczy przechodzi do gabinetu, którego aferę tropił. Staje się podwładnym szefa rządu, którego za tę aferę i za nieróbstwo wielokrotnie krytykował. Był to transfer w kiepskim stylu – dał swą twarz i nazwisko w zamian za naprędce stworzoną na kilka miesięcy przed wyborami posadę, z której wszyscy kpili. Od medialnego rozjechania uratowało go właściwie tylko to, że żakiet Joanny Kluzik-Rostkowskiej wraz ze swą właścicielką przechodzili wtedy w stylu jeszcze gorszym.

Tego dnia Arłukowicz zanegował całą swoją strategię polityczną. Jego polemika z przewodniczącym SLD opierała się na dwóch wizjach: Napieralskiego, który chciał jak najszybciej, za każdą cenę, najlepiej tuż po wyborach wejść do rządu Platformy i zostać wicepremierem, oraz Arłukowicza – strategii długiego marszu, by w 2015 roku powalczyć o najwyższe stawki, o premierostwo dla Napieralskiego, a dla Arłukowicza, kto wie, może o prezydenturę?

W maju zeszłego roku pokazał, że swe strategie ma za nic i jawnie uzasadniał przejście do Platformy tym, że Napieralski by go z list SLD wyrzucił. Dlatego dziś, kiedy cierpi za nie swoje winy ten lubiany przez dziennikarzy "Bartek" (ciekawe, czy jest ktoś, z kim minister nie jest na ty?) nie jest przez nich broniony aż tak, jak się tego spodziewał.

Arłukowicz przechodzi poważną próbę, której stawką jest jego polityczna przyszłość. Posada, którą zajmuje, teoretycznie mogłaby stać się trampoliną do kariery. Silny minister zdrowia mógłby na przykład ogłosić: jestem za refundacją in vitro, znieczuleń porodowych, a nawet środków antykoncepcyjnych. Tak, silny minister mógłby to zrobić, ale Arłukowicz jest teraz ministrem bardzo słabym, to raz. A po drugie, w sytuacji, gdy tylko pod przymusem mediów i przerażonej opinii publicznej przywraca się na listę leków refundowanych specyfiki dla chorych na raka czy pacjentów po przeszczepie, refundacja antykoncepcji będzie czystą fanaberią i trudno będzie Arłukowiczowi przekonać do niej nie tylko rząd, ale i Polaków.

Czarne chmury

Ale jest gorzej, niż szczeciński polityk myśli. Fotel ministra może okazać się nie trampoliną, ale raczej zapadnią. Klęskę wróżą mu byli ministrowie: Marek Balicki (SLD) i Bolesław Piecha (PiS). Co gorsza, Arłukowicz ma słabą pozycję w swojej partii – większość ciągle nie uznała go za swego, a posłowie PO z Komisji Zdrowia wcale nie życzą mu dobrze, bo wielu z nich by się widziało w pałacyku na Miodowej.

To nie koniec. Jego pierwszy zastępca, powszechnie chwalony za fachowość wiceminister Jakub Szulc, również nie kryje rozczarowania, że to nie on został ministrem. – Wszystkim opowiada, że ma dość pracowania na kogoś – słyszymy od znanego polityka PO. – Będzie lojalny, ale karku za Arłukowicza nie nadstawi.

A czarne chmury nad ministrem dopiero się zbierają. – Arłukowicza dobije zadłużenie szpitali – prorokuje Piecha. To rzeczywiście może być problem, przy którym dzisiejsze perturbacje z lekarzami i aptekarzami były drobiazgiem, tym bardziej że tu koncyliacyjne zdolności ministra nic nie dadzą, potrzebne będą pieniądze, których nie ma.

Czy to oznacza, że można już wieszczyć klęskę tego zdolnego polityka? Na pewno nie. Człowiek, którego lubią wszyscy – od prawicowych dziennikarzy po Aleksandra Kwaśniewskiego, od uniwersyteckich profesorów po mieszkańców małej wsi w Zachodniopomorskiem, gdzie nigdy nie był, a jednak zgarnął 90 procent wszystkich głosów (!), otóż taki człowiek tak łatwo nie zginie. Ale jego droga na prawdziwe szczyty została co najmniej bardzo mocno wyhamowana.

Losy wniosku PiS o odwołanie Arłukowicza są przesądzone. Tak, przetrwa to głosowanie, bo takiego despektu jak odwoływanie ministra przez opozycję, zwłaszcza w niespełna trzy miesiące po nominacji, nie zniósłby żaden premier. Ale tego, co się dzieje z nowym ministrem zdrowia, polska polityka jeszcze nie widziała. A warto się temu przyjrzeć, by lepiej zrozumieć mechanizmy nią rządzące. – Takich propozycji się nie odrzuca, taka szansa zdarza się raz w życiu – tłumaczył sceptycznym kolegom Arłukowicz. Wiedział, że bierze trudny resort, ale – jak kalkulował – skoro poradziła sobie z nim Ewa Kopacz, to co dopiero człowiek z tak wielkim talentem medialnym. I tak wielkimi ambicjami.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?