"Mucha pajacuje na stadionie", "Pani minister rozgrzewała się, machając nogami jak przy kankanie", "Musiała biegać dookoła obiektu, bo na stadionie nie ma bieżni" – tabloidy nie mają krztyny litości, pisząc o minister sportu. Ale czy pomysł Joanny Muchy, by dzień po odwołaniu meczu o Superpuchar pobiec dookoła Stadionu Narodowego, nie prosi się o szyderstwa?
Wiele na to wskazuje, że słynny bieg wymyślili piarowcy PO. I na tym chyba polegają problemy pani Joanny. Doradcy proponują jej triki medialne, które tylko uwydatniają jej błędy. Platforma Obywatelska, która od paru lat gra lubelską posłanką w medialnych show, nie dostrzegła na czas, że w roli minister Joanna Mucha staje się raczej kulą u nogi niż atutem gabinetu Donalda Tuska.
Jej wielka kariera zaczęła się od efektownych słownych pojedynków z rywalami z opozycji w TVN i Polsacie, gdzie Joanna Mucha, absolwentka Wydziału Zarządzania UW i członkini Komisji Zdrowia, pełniła rolę specjalistki Platformy w dziedzinie opieki społecznej i służby zdrowia. Pomysł nie był zły – politycznym oponentom z PiS czy SLD znacznie trudniej było atakować posłankę, która zdobywała sympatię widzów dzięki niebanalnej urodzie i osobistemu wdziękowi. Już wtedy jednak pani poseł zdarzało się mylić liczby i fakty lub odpowiadać wymijająco na zarzuty oponentów.
Potem ktoś wpadł na pomysł, by Joanna Mucha prowadziła razem ze Sławomirem Nowakiem przedprezydencką debatę Radosław Sikorski kontra Bronisław Komorowski. Dzięki temu wewnątrzpartyjna debata przyciągnęła do odbiorników więcej widzów, niż się spodziewano. Ale okazało się to dla niej kolejnym Rubikonem. Decydując się na taką rolę – Mucha zrobiła krok bardziej ku rzeczywistości medialnej niż stricte politycznej.
Dziś mało kto już pamięta, że przez pewien czas po odejściu z PO Janusza Palikota czołówka partyjna rozważała nawet wykreowanie jej na "antypalikota" (wcześniej Mucha wojowała z Palikotem na lubelskim podwórku). Na szczęście ktoś w porę zwrócił uwagę, że pani Joanna z czołowych zderzeń z tak bezwzględnym rywalem może nie wyjść bez szwanku. A i sama Mucha potrafiła zaskoczyć libertynizmem. W jednym z radiowych wywiadów ogłosiła np., że eutanazja powinna być dopuszczalna na podstawie werdyktów trybunału etycznego.
Rosnąca popularność Joanny Muchy skłoniła Donalda Tuska do włączenia jej do nowego rządu. Zasiadła w nim wraz z grupą innych "znanych i lubianych" – Bartosza Arłukowicza, Sławomira Nowaka i Jarosława Gowina.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Najpierw oburzenie wywołał kontrowersyjny znajomy pani minister, którego mianowano wiceszefem Centralnego Ośrodka Sportu. Chwilę później panią minister ośmieszyły: odwołanie meczu o Superpuchar na Stadionie Narodowym oraz premie dla prezesów NCS "za oddanie obiektu do użytku".
Joannie Musze już w czasie dawnych telewizyjnych debat zdarzało się przekraczać próg kompetencji, ale wtedy chroniła ją życzliwość, jaką otacza się eleganckie i urodziwe kobiety. Teraz, zaskoczona obcesowością miłych dotąd dziennikarzy, Joanna Mucha zaczęła być agresywna i kąśliwa. Jak lwica broniła nominacji dla Marka Wieczorka. Zarzuciła mediom "polowanie na czarownice". Obrona przez atak nie okazała się skuteczna. Czar powoli pryska.
Czy Mucha, przyjmując stanowisko ministra sportu, nie pomyślała, jak skomplikowane kwestie wiążą się z przygotowaniami do piłkarskich mistrzostw Europy? Znacznie ciekawsze wydaje się jednak pytanie, co powodowało premierem, że wyznaczył właśnie Muchę na ten urząd. Czyżby Donald Tusk naprawdę poczuł się tak pewnie, że uznał, iż "znani i lubiani" dadzą sobie radę w ważnych resortach? A w roku mistrzostw Europy waga Ministerstwa Sportu staje się naprawdę niebagatelna. Im bliżej mistrzostw, tym więcej będzie decyzji wymagających doświadczenia. Ważniejsza będzie także umiejętność wytrzymywania presji.