System emerytalny – reforma czy PR Donalda Tuska

Premier wchodzi w ostry spór o wiek emerytalny nie dlatego, że musi. Chce tego, bo jest to pomysł na wyjście z impasu – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 15.02.2012 23:41

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

W ciągu ostatnich dni wielu polityków PO – także członkowie rządu – przyznawało, że są przerażeni brakiem skutecznej reakcji Donalda Tuska i jego doradców na pogłębiający się kryzys wizerunkowy premiera i jego partii. Wyrażali to oczywiście w rozmowach kuluarowych. A że jest kryzys, widać to po sondażach, szczególnie dotyczących oceny pracy rządu. Polityczne zaplecze Tuska było wystraszone tym, że ich szef, który przecież zawsze wychodził z opresji i ciągnął całą partię do góry, tym razem pakuje się w kolejne kłopoty.

Lista leków refundowanych, ACTA, a teraz wojna o podniesienie wieku emerytalnego. Ta ostatnia sprawa wygląda na rozpoczęcie wojny nie tylko z opozycją, ale też z koalicjantem i 80 proc. społeczeństwa, bo tyle według badań nie chce zmiany wieku emerytalnego. Więc po co to Tuskowi? Czyżby stracił instynkt samozachowawczy?

A może musi? Bo każą mu mityczne „rynki finansowe", Angela Merkel, Bruksela albo jakaś inna tajemnicza siła. Zdecydowanie nie, bo Donald Tusk nie zrobi niczego, co zaszkodziłoby bezpieczeństwu jego rządów. Od prorządowych klakierów słychać, że Tusk zrozumiał wagę demograficznego zagrożenia i stąd przekształcił się w twardego reformatora. Kto chce, niech wierzy, że premier „tu i teraz" przeżył taką transformację.

Zobaczymy, co będzie

Rzecz w czym innym. W powiedzeniu Napoleona: „Zacznijmy bitwę, a potem zobaczy się, co będzie". Słowa cesarza lubi powtarzać Jarosław Gowin. Nie jest on wprawdzie ulubieńcem Tuska, ale można przypuszczać, że premier – magister historii – zna powyższą maksymę i rozumie jej sens.

Zauważmy, jak ostro do tej pory Tusk mówi o konieczności podniesienia wieku emerytalnego. Według jego deklaracji nie ma mowy o żadnym złagodzeniu projektu. Koalicyjne PSL i część opozycji (np. SLD) proponuje rzeczy całkiem sensowne, których wprowadzenie nie rozwodniłoby reformy, ale nadałoby jej bardziej łagodny obraz. Odpowiedź Tuska brzmi „nie". Powodem odmowy jest nie tylko chęć przedstawienia siebie jako mocnego przywódcy czy też podbicie negocjacyjnej stawki. Tusk wyznacza pole bitwy.

Wydłużenie czasu pracy to cel całkowicie słuszny. Skandalem jest jednak to, że konieczna reforma ma być orężem w międzypartyjnej wojnie

Metoda Donalda Tuska i jego PR-owców na rozgrywanie konfliktów politycznych jest prosta. Należy wskazać przeciwnika, określić go jako szkodnika groźnego dla całego społeczeństwa i przedstawić się jako jedyny skuteczny obrońca dobra wspólnego. Metoda stara jak świat.

– Ludzi zawsze można nakłonić do wykonywania poleceń przywódców... Trzeba tylko powiedzieć im, że są atakowani, a zwolenników innych rozwiązań oskarżyć o brak patriotyzmu i narażanie kraju na niebezpieczeństwo. To działa tak samo w każdym kraju – opisywał metodę w czasie procesu norymberskiego Hermann Goering (proszę wybaczyć przywołanie tej postaci. Chodziło o trafny cytat, a nie zrównanie Tuska z hitlerowskim zbrodniarzem).

Znamy to z ostatnich lat. Straszenie PiS-em zadziałało jeszcze w ostatnich wyborach. Napiętnowanie kibiców jako kiboli też było skuteczne. Miesiąc temu do pewnego stopnia udało się to przeprowadzić w stosunku do lekarzy. Usłyszeliśmy wówczas, że ich protest w sprawie nowych zasad refundacji leków jest zagrożeniem życia pacjentów. Oraz także to, że wielu lekarzy protestuje, bo chce nadal wyłudzać pieniądze za refundowane leki. Lekarze to nie partia polityczna ani hałaśliwi kibice, więc metoda napiętnowania zadziałała tylko częściowo.

Kompletnie za to zawiodła w przypadku ACTA. Była na początku próba ze strony premiera i jego popleczników zredukowania protestujących internautów do poziomu złodziei, którzy walczą o swobodę bezkarnej kradzieży dóbr intelektualnych. Karykaturalnym, ale wyrazistym dzięki temu, przykładem jest zachowanie Stefana Niesiołowskiego. Ten niezbyt zorientowany w rzeczywistości, lecz dobrze czujący swoją rolę propagandowej tuby polityk wyrzucał z siebie na początku potoki wyzwisk. Przestał je wywrzaskiwać, gdy premier i cała Platforma zaczęła się kajać za podpis pod ACTA. Tusk próbował później drugiej metody, czyli zagadywania internautów przeprosinami i obietnicami naprawienia błędu. Wrażenie wyniesione z debaty, którą odbył z przedstawicielami protestujących, jest takie, że chyba to też się nie udało.

Za budżetowe pieniądze

Sprawa ACTA jest ciekawą nauką. Pierwszy raz nie zadziałały PR-owskie triki Tuska i jego doradców. Internauci nie są grupą łatwą do określenia jako cel. Nie są partią polityczną tak jak PiS, nie noszą szalików jak kibice ani nie są grupą zawodową jak lekarze. Są zjawiskiem amorficznym, trudnym do zdefiniowania, do którego nie przyklejają się epitety. Nie dało się ich zdyskredytować ani sprowokować – tak jak udawało się to np. PiS – do kompromitujących reakcji. Tusk, atakując ich, boksował się z powietrzem. Można sądzić, że kilku bystrzejszych uczestników życia politycznego to dostrzegło i wyciągnęło z tego naukę na przyszłość. Jeśli bowiem pojawi się przeciwnik, którego nie uda się zredukować do roli wroga publicznego, Tusk będzie bezradny. I przegra.

Premier mógł też to zauważyć. Stąd rozpoczęta kampania emerytalna. Ktoś powie, że jest bardzo ryzykowna i może zakończyć się klęską Donalda Tuska i jego ekipy. Tu można jednak odpowiedzieć następująco – doświadczony polityk wie, że zaniechanie bywa jeszcze większym zagrożeniem. Brak zdecydowanego działania zaledwie przez tydzień w sprawie ACTA spowodował, że wielu polityków PO zaczęło powątpiewać w przywódcze kwalifikacje swojego lidera. A trudny bój o wiek emerytalny będzie wymagał zaangażowania całej partii. I to takiego, w którym nie będzie miejsca na dyskusję wewnętrzną.

Sprawa wieku emerytalnego pozwoli na nowo spolaryzować opinię publiczną. Tusk przedstawi się jako wykonawca reformy trudnej, ale niezbędnej. Przeciwnikami będą partie opozycyjne i związki zawodowe – byty nie tak sympatyczne jak młodzi internauci. Pozostaje oczywiście przeciwne reformie społeczeństwo, ale ono najpierw zostanie przedstawione jako ofiara oszustwa demagogów z opozycji i związków zawodowych. A następnie będzie adresatem zmasowanej kampanii propagandowej. Wszystko będzie nosiło tylko pozór dyskusji merytorycznej. W rzeczywistości zostanie to przedstawione nam kolejny raz jako wybór między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim bądź Leszkiem Millerem. Między przywódcą przeprowadzającym epokową reformę a egoistycznymi wstecznikami.

Atutem po stronie Tuska są środki, których może do tego użyć. To nie będzie kampania wyborcza, gdzie są limity i płaci się z partyjnej kasy. Tu będzie można przeprowadzić „kampanie informacyjne" za budżetowe pieniądze. Za reformą są wielki biznes, większość ekonomistów, duża część mediów. Także przykład z sąsiednich krajów, z przywoływanym już premierem Szwecji, który chce, aby w jego kraju wiek emerytalny zaczynał się od 75. roku życia. To wystarczy, aby systematycznie zmienić proporcję Polaków opowiadających się za podwyższeniem wieku emerytalnego.

Na dodatek przeciwnik jest słaby. Związkowcy nie przedstawiają kontrpropozycji. PiS w sprawie emerytur nie mówi nic ciekawego. SLD i PSL mają interesujące pomysły, ale obie partie są małe, więc będzie można je zlekceważyć.

Idol nie stracił woli walki

Moją intencją nie jest krytyka Donalda Tuska za chęć wydłużenia czasu pracy. Cel – moim zdaniem – jest całkowicie słuszny. Dyktuje go nam demografia. Skandalem w tej historii jest to, że konieczna reforma będzie orężem w międzypartyjnej wojnie. Gdyby Tuskowi zależało na reformie – tak jak działo się to w czasach Jerzego Buzka – postępowałby zupełnie inaczej.

Od exposé, gdzie pierwszy raz mówił o tym zamiarze, mijają już trzy miesiące. Zmarnowane, jeśli chodzi o rzeczywisty dialog społeczny. Premier wówczas przemówił i zamilkł. Nie widać też żadnej próby znalezienia szerszego porozumienia. Nawet w stosunku do koalicjanta, którego wszystkie pomysły są od razu odrzucane. Nie było też próby wciągnięcia choćby części opozycji do współpracy. Nawet na najniższym poziomie sejmowych komisji, które kiedyś były miejscem, gdzie nawet pojedynczym posłom udawało się wprowadzać własne pomysły. Sejm będzie w tej kwestii jedynie maszynką, gdzie posłowie PO będą bezrefleksyjnie przegłosowywać opozycję.

Dla miłośników Donalda Tuska to dobra wiadomość, bo pokazuje, że ich idol nie stracił woli walki. Dla całej Polski nie jest to już tak dobre, bo to kontynuacja polityki, w której PR i sondaże są ważniejsze niż cele strategiczne.

W ciągu ostatnich dni wielu polityków PO – także członkowie rządu – przyznawało, że są przerażeni brakiem skutecznej reakcji Donalda Tuska i jego doradców na pogłębiający się kryzys wizerunkowy premiera i jego partii. Wyrażali to oczywiście w rozmowach kuluarowych. A że jest kryzys, widać to po sondażach, szczególnie dotyczących oceny pracy rządu. Polityczne zaplecze Tuska było wystraszone tym, że ich szef, który przecież zawsze wychodził z opresji i ciągnął całą partię do góry, tym razem pakuje się w kolejne kłopoty.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?