Artur Zawisza o prawicy maszerującej

Nie byłoby Muzeum Powstania Warszawskiego w roku 2004, gdy nie tzw. marsz na Belweder ze stycznia 1993 roku, podczas którego skandowano m.in. „Bolek do Moskwy" – twierdzi publicysta

Publikacja: 16.02.2012 18:48

Artur Zawisza

Artur Zawisza

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Red

Dariusz Karłowicz jako przedstawiciel prawicy budującej poddał krytycznej refleksji zjawisko i praktyki prawicy maszerującej, szczególnie 11 listopada i 13 grudnia ubiegłego roku. Autor nawołuje do republikanizmu, który ogarnia i organizuje opinię publiczną zamiast być insurekcjonizmem (nie używa wprawdzie tego pojęcia, ale chyba jest ono trafne w kontekście jego akcentów krytycznych) czy „drugoobiegowością" przestraszającą i w końcu odstraszającą społeczeństwo.

Można by więc rzec, że dobrze nawiązuje co najmniej do polskiej myśli konserwatywnej i staroendeckiej, wybierających samoorganizację społeczną i – w miarę możliwości – budowę instytucji państwowych zamiast nieustannych gorączek i ruchawek powodujących ciągły upływ polskiej krwi albo chociaż energii społecznej.

Paradoksalne, że wielu spośród organizatorów Marszu Niepodległości 11 listopada zeszłego roku nawiązuje do tych samych źródeł. Co więcej, jako organizatorzy chętnie podkreślaliśmy obywatelski, oddolny i organiczny charakter tej manifestacji. Obywatelski, gdyż poza strukturami partii politycznych. Oddolny, bo w imieniu licznych stowarzyszeń społecznych. Organiczny, bo budujący (właśnie budujący!) tkankę społeczną dającą podłoże do odpowiedzialnej polityki państwowej. Niepodległość nie jest więc zamierzoną prowokacją, ale wspólnym hasłem obywateli organizujących oddolnie przestrzeń pracy organicznej.

Najpierw mniejszość

Nasza historia pokazuje jednak, iż nie z naszego wyboru niekiedy stajemy się insurekcjonistami nawet mimo woli. Wielu odpowiedzialnych państwowców z ekipy sanacyjnej budującej Warszawę wraz z prezydentem Stefanem Starzyńskim kończyło w roku 1944 na powstańczych barykadach, dając asumpt do późniejszej budowy Muzeum Powstania Warszawskiego z walnym udziałem Dariusza Karłowicza.

Wielu szacownych endeków z realistycznej szkoły Romana Dmowskiego kończyło pod koniec lat 40. XX wieku w lesie jako żołnierze wyklęci. Mogło się nawet kiedyś zdarzyć, że żołnierz Narodowego Zjednoczenia Wojskowego strzelał do dawnego członka Stronnictwa Narodowego tworzącego w powojennych realiach Instytut Zachodni działający na rzecz polskości Ziem Odzyskanych.

Nikogo nie odsądzając od czci i wiary, musimy trawestować Koheleta, iż jest czas budowania i jest czas maszerowania.

Karłowicz o tym wszystkim wie, ale przypomina, iż zdroworozsądkowa prawica musi być inkluzyjna i afirmatywna, a więc przygarniać kolejne grupy społeczne, a nawet tworzyć i upowszechniać kanony ogólnospołeczne. Martwi się więc, że prawica maszerująca wciąga metapolitykę w służbę polityki i w imię „ducha partyjnej polityki" jest gotowa narazić na szwank wszelkie imponderabilia z niepodległością na czele. Wtedy staje się jakoby ekskluzywna, czyli wyklucza kolejne grupy społeczne i kończy jako, bez mała, sekta.

Jednak obok ducha partyjnej polityki istnieje po prostu duch polityki par excellance. Wobec tego trzeba przypomnieć, iż w pewnym sensie metapolityka może być inkluzywna i afirmatywna oraz przekonywać społeczeństwo do różnych spraw za pomocą miękkich środków, jednakowoż polityka jakże często jest ekskluzywna i działa się w niej za pomocą gromadzenia mądrej mniejszości na rzecz dobrej sprawy.

Żeby powiedzieć ostrzej, to użyjmy maksymy, iż aby kiedyś mieć większość, najpierw trzeba mieć mniejszość. Wytłumaczmy to na czytelnym przykładzie. Nie byłoby Muzeum Powstania w roku 2004, gdy nie tzw. marsz na Belweder ze stycznia 1993 roku, podczas którego skandowano m.in. „Bolek do Moskwy". Wyostrzając spojrzenie, powiemy, że gdyby nie palenie kukły „Bolka" i wszelkie inne ekscesy (skądinąd nieautoryzowane przez Jarosława Kaczyńskiego), to Dariusz Karłowicz nie byłby prawie dwadzieścia lat później członkiem Rady Powierniczej Muzeum Powstania Warszawskiego. Ówczesne maszerowanie było posiewem ziarna pod późniejszą epopeję Prawa i Sprawiedliwości oraz prezydenturę śp. Lecha Kaczyńskiego, twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego.

Przeciąganie liny

Dariusz Karłowicz jest stonowanym myślicielem i wrażliwym człowiekiem, ale ociera się o arogancję, gdy nie dostrzega związku między dynamiką uliczną prawicy maszerującej a dynamiką inwestycyjną prawicy budującej. Trzeba raczej zadać pytanie, czy przez niego i jego przyjaciół do końca wykorzystywana jest szansa mądrego i głębokiego wpływu na rzeczywistość za pomocą muzealnej metapolityki. Najczęściej przyjmuje się, iż muzealnicy przeorywują dzień po dniu glebę społeczną, lecz można także pytać, czy niekiedy nie bywa tak, że swoista subkultura wykolejenia pożera elementy tradycji polskiej i pozostawia tylko rytualny, ale zdepolonizowany znak kotwicy. Zawieszam tu sąd, bo nie dążę do zwarcia, lecz zachęcam wszystkich zainteresowanych do refleksji.

Republikanie trwający i działający w demokracji słusznie dążą do ustatkowania instytucji oraz ustatkowania się w nich, ale często bywają skazani na coś zupełnie innego. Mianowicie do sportu zwanego przeciąganiem liny. Przeciąganie liny polega na nieustannym, forsownym, perswazyjnym, ale i czasem prowokacyjnym głoszeniu starych prawd zarówno w formie apologetycznej, jak i polemicznej. Czasem trzeba maszerować pogodnie na rzecz życia i rodziny (jak zapewne Dariusz Karłowicz i wielu z nas każdego roku), a czasem podniośle i choćby gniewnie na rzecz niepodległości.

Do dzisiaj odczuwam dużą satysfakcję z powodu wspólnego maszerowania wzdłuż pomników Witosa, Reagana, Paderewskiego, Grota-Roweckiego, Sienkiewicza, Dmowskiego i Piłsudskiego

Dzięki przeciąganiu liny w latach 90. w Polsce zarysowało się swego rodzaju chadeckie modus vivendi. Inaczej niż totalni krytycy III RP doceniam to modus vivendi, ale zwracam uwagę, że nie ukształtowało się ono przez jakikolwiek kompromis, ale poprzez wymagające siły przeciąganie liny. Przywoływany często przykład rzekomego kompromisu w sprawie częściowej ustawowej ochrony życia ludzkiego mówi naprawdę o tym, że gdyby nie maszerowanie z tamtego czasu (Narodowy Marsz Życia z 1996 roku) i seria konfrontacyjnych głosowań sejmowych, nie uzyskano by wiele albo zgoła nic.

Natomiast wspaniałą metapolitykę uprawiały i dotąd uprawiają liczne zgromadzenia zakonne prowadzące np. domy samotnej matki albo okna życia czy też Fundacja Świętego Mikołaja pod prezesurą Dariusza Karłowicza, ale ta metapolityka nie wyklucza polityki.

Dobre imię ONR

W tym kontekście trzeba przywołać nadużywaną przez Dariusza Karłowicza nazwę Obozu Narodowo-Radykalnego. Najpierw po raz kolejny trzeba przypomnieć, że marsz 11 listopada organizowany był przez Stowarzyszenie Marsz Niepodległości wokół Młodzieży Wszechpolskiej i pod patronatem Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych (także uczestników powstania warszawskiego, jak np. płk Jan Podhorski z plutonu „Sikora" walczącego w Śródmieściu) i doprawdy nieładnie, że te nazwy nie pojawiają się w ogóle w artykule o rzekomych bezdrożach prawicy maszerującej.

Nie jest jednak tajemnicą, że ważnym uczestnikiem Stowarzyszenia Marsz Niepodległości jest także Obóz Narodowo-Radykalny. Dariusz Karłowicz nie wyjaśnia istoty swego stosunku do historycznego ONR, ale używa tej nazwy jako oczywiście kompromitującej, prawie jak Czesław Miłosz wyrokujący z precyzją stalinowskiego sędziego, iż „jest ONR-u spadkobiercą Partia". Poniekąd można rozumieć pragmatyczne podłoże niepokoju duchowego w tej sprawie, bo walka o dobre imię ONR dla wielu wydaje się skazana na klęskę. Jednak czy nie tak samo było w latach 50. XX wieku z dobrym imieniem powstania warszawskiego? Rzecz więc nie w tym, czy warto walczyć, bo o dobrą sprawę zawsze warto, ale czy sprawa jest dobra. Zamiast więc stygmatyzować, dyskutujmy o koncepcji, dokonaniach i spuściźnie ONR sine ira et studio. Jeżeli zaś wyrzucimy z sań uciekających przed wilkami młodych ludzi z plakietką ONR, to tylko chwilę później zginiemy w wilczych kłach.

Na wszystkich frontach

Rozumiem żal Dariusza Karłowicza (i sam go podzielam), że narodowa żałoba po katastrofie smoleńskiej nie zaowocowała dojrzałą jednością wokół fundamentalnych spraw polskich. Była to wielka i – już dziś wiemy to dobrze – niewykorzystana szansa. Ile było w tym winy partyjnych strategów PiS i gorących głów w otoczeniu społecznym tej partii?

Nie wykluczam tego wątku śledztwa w sprawie braku jedności narodowej, ale nie mogę nie pamiętać, iż mieliśmy do czynienia z brutalnym przełożeniem medialnej wajchy w kilka dni po 10 kwietnia 2010, poczynając od listu państwa Wajdów na łamach „Gazety Wyborczej". Zgoda, że rozsądzenie sprawy smoleńskiej pod względem możności skupienia się ogółu lub większości Polaków wokół trumny zmarłego śp. prezydenta i budowy na tej podstawie zdrowej metapolityki musi być na nowo podejmowane. Jednak widać prima vista, iż (mówiąc za prof. Piotrem Glińskim) partia instytucjonalna miała na pokłosie 10 wyraźnie inny pomysł. Działała tak, jak gdyby prawicowi intelektualiści ogłosili dzisiaj, że to pijana Wisława Szymborska z imieniem Stalina na ustach wdarła się do kokpitu tupolewa i dlatego nie zasługuje na pochówek na prastarym Cmentarzu Rakowickim, nieprawdaż?

Prawo i Sprawiedliwość to nie aniołki i dlatego opuściłem tę partię wraz z marszałkiem Markiem Jurkiem w kwietniu 2007. Jednak miesiąc po 11 listopada 2011 r. wystąpiłem wraz z Jarosławem Kaczyńskim na konferencji prasowej, zachęcając uczestników Marszu Niepodległości do udziału w marszu 13 grudnia. Uczyniłem to nawet wbrew sceptycyzmowi części organizatorów marszu oryginalnego, ale z poczuciem, że sprawa polska winna być broniona na wszystkich frontach i wszystkimi siłami. Do dzisiaj odczuwam dużą satysfakcję z powodu wspólnego maszerowania wzdłuż pomników Witosa, Reagana, Paderewskiego, Grota-Roweckiego, Sienkiewicza, Dmowskiego i Piłsudskiego.

Oczyma wyobraźni widzę już powyborczą jesień 2015 roku. Rząd dzisiejszej koalicji, mający lepsze i gorsze odsłony, przez jednych oceniany lepiej, a przez innych gorzej, nie będzie jednakowoż mógł rządzić w nieskończoność. Jedynym pretendentem do zwycięstwa nad obecnie dużą Platformą Obywatelską jest obecnie średnie Prawo i Sprawiedliwość. Po dniu wyborów ustawi się duża kolejka do Jarosława Kaczyńskiego i wszyscy stojący w niej będą przekonywać, że z całą pewnością uczestniczyli w marszu 13 grudnia 2011 roku, składając w tej sprawie solenne oświadczenia (i zaświadczenia z pieczątkami struktur terenowych PiS). Jarosław Kaczyński uśmiechnie się melancholijnie i powie z przekąsem, jak ponoć Józef Piłsudski podczas jednego ze zjazdów legionistów w latach 30.: żebym ja wtedy wiedział, że mam was tak wielu...

Wtedy rozpocznie się ponownie czas budowania. Razem z Dariuszem Karłowiczem.

Autor w latach 2001 – 2007 był posłem wybranym z listy PiS. Członek władz Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, Fundacji Dziedzictwa Narodowego i Stowarzyszenia na rzecz Swobód Obywatelskich

Pisał w „Rzeczpospolitej"

Dariusz Karłowicz


„Duch partyjnej polityki"


11 – 12 lutego 2012

Dariusz Karłowicz jako przedstawiciel prawicy budującej poddał krytycznej refleksji zjawisko i praktyki prawicy maszerującej, szczególnie 11 listopada i 13 grudnia ubiegłego roku. Autor nawołuje do republikanizmu, który ogarnia i organizuje opinię publiczną zamiast być insurekcjonizmem (nie używa wprawdzie tego pojęcia, ale chyba jest ono trafne w kontekście jego akcentów krytycznych) czy „drugoobiegowością" przestraszającą i w końcu odstraszającą społeczeństwo.

Można by więc rzec, że dobrze nawiązuje co najmniej do polskiej myśli konserwatywnej i staroendeckiej, wybierających samoorganizację społeczną i – w miarę możliwości – budowę instytucji państwowych zamiast nieustannych gorączek i ruchawek powodujących ciągły upływ polskiej krwi albo chociaż energii społecznej.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?