Państwowy Instytut Geologiczny ogłosi dziś, ile gazu łupkowego może być w polskich złożach. Padną ogromne liczby, które przekraczają wyobraźnię nie tylko przeciętnego obywatela, ale pewnie również ludzi ogłaszających dobrą nowinę. Bo kto wie, jak wygląda bilion albo dwa biliony metrów sześciennych gazu?
Efekt jednak będzie. Przeliczenie tak ogromnych liczb na roczne zapotrzebowanie naszego kraju na paliwo spowoduje, że znów przez chwilę będziemy śnić o potędze: gazem łupkowym zalejemy Niemców, a i Rosjanom damy popalić. Do wielkości nam jednak daleko.
Kulejąca współpraca
Jeśli Polska rzeczywiście chce marzyć o łupkowej rewolucji, musi nie tylko stworzyć spójną politykę energetyczną skierowaną na eksploatację własnych złóż, ale zmienić też priorytety polityki zagranicznej, zderegulować wewnętrzny rynek gazowy, skierować potężne środki na naukę i budowę infrastruktury. Rząd musi zacząć o tym paliwie myśleć nie jak o spadku, który zapisała mu bogata ciotka z Ameryki, ale jako o narzędziu do osiągania celów – wewnętrznych i zewnętrznych.
Przykład jak korzystać z szansy dała Norwegia. Gdy rząd w Oslo się zorientował, że dysponuje ogromnymi zasobami ropy i gazu, nawiązał współpracę naukową ze Stanami Zjednoczonymi – krajem posiadającym technologie wydobywcze. Powstał wspólny instytut, który opracowywał sposoby eksploatacji złóż uwzględniające norweską specyfikę.
Praktykę tę w ostatnich latach wykorzystały Chiny, które po odkryciu na swoim terytorium ogromnych złóż gazu łupkowego, również nawiązały współpracę z USA. Korzyści dla obu stron są oczywiste. – Chiny zyskają wiedzę o sposobach wydobywania gazu ze swoich złóż (dla każdego basenu geologicznego stosuje się nieco inną technologię), a amerykańskie firmy, znając specyfikę chińskich skał łupkowych, wyprzedzą konkurencję w wyścigu o tamtejsze zasoby.