Czy teflon pokrywający wizerunek Donalda Tuska został zdarty? Do niedawna komentatorzy i wszelakiej maści eksperci przekonywali, że szef Platformy jest politykiem, który zwycięsko wychodzi z każdej wpadki, który umie przetrwać każdy kryzys, który daje sobie radę z każdą katastrofą. Jego talenty komunikacyjne, umiejętność docierania do opinii publicznej, zdolność do prowadzenia wyrafinowanych gier, zadawania bolesnych ciosów opozycji wzbudzały szacunek nawet u najbardziej zaciętych przeciwników. Donald Tusk stał się najbardziej zdolnym i i najskuteczniejszym graczem na polskiej scenie politycznej. Otoczony sztabem sprawnych marketingowców i speców od wizerunku wydawał się czołgiem, którego nic nie jest w stanie zniszczyć.
Kiedy opinia publiczna zaczęła dostrzegać, że pierwszy rząd PO - PSL nie jest tak znakomity, jak się wydawało, krytycyzm w najmniejszym stopniu dotyczył sympatycznego premiera. Kiedy Platforma wpadała w rozmaite doły, zawsze wyciągał ją Donald Tusk.
W swojej partii budził już co prawda coraz mniej dawnej sympatii ze względu na dość brutalne metody gry, ale za to coraz więcej szacunku i respektu. Wszyscy inni politycy na jego tle stawali się bladzi. A tych, którzy wyrastali zbyt mocno, Tusk wzorem Jarosława Kaczyńskiego szybko i sprawnie pacyfikował. Stawał się hegemonem na polskiej scenie politycznej. Miał w rękach coraz większą władzę, od jego decyzji zależało coraz więcej spraw. Ten niegdyś nielubiący zbyt dużej odpowiedzialności i ciężkiej pracy polityk czuł się w tej sytuacji jak ryba w wodzie. I to świetnie pływającą ryba. Publicyści zaczęli mówić o „systemie Tuska", o „tuskizmie" – to wszystko było miarą jego sukcesu i potęgi.
Bo mimo iż przybywało krytyków za mało efektywny sposób rządzenia państwem, nikt nie kwestionował jego sprawności w prowadzeniu gry. I fantastycznej umiejętności w prowadzeniu dialogu z obywatelami czy – jak kto woli – czarowania opinii publicznej.
Przez cztery lata rządów nieustannie cieszył się dużą popularnością i akceptacją znacznej części wyborców. Nie zaszkodziła mu nawet afera hazardowa, co do istoty przypominająca aferę Rywina, która przecież zmiotła rząd Leszka Millera, doprowadziła niemal do upadku SLD, a samego byłego premiera wyrzuciła na długie lata na polityczny aut.