Tusk nie jest już lokomotywą

Kredyt zaufania, który dostała w zeszłym roku od wyborców rządząca partia i jej lider, już się kończy – pisze publicysta

Aktualizacja: 10.04.2012 19:28 Publikacja: 10.04.2012 19:24

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Czy teflon pokrywający wizerunek Donalda Tuska został zdarty? Do niedawna komentatorzy i wszelakiej maści eksperci przekonywali, że szef Platformy jest politykiem, który zwycięsko wychodzi z każdej wpadki, który umie przetrwać każdy kryzys, który daje sobie radę z każdą katastrofą. Jego talenty komunikacyjne, umiejętność docierania do opinii publicznej, zdolność do prowadzenia wyrafinowanych gier, zadawania bolesnych ciosów opozycji wzbudzały szacunek nawet u najbardziej zaciętych przeciwników. Donald Tusk stał się najbardziej zdolnym i i najskuteczniejszym graczem na polskiej scenie politycznej. Otoczony sztabem sprawnych marketingowców i speców od wizerunku wydawał się czołgiem, którego nic nie jest w stanie zniszczyć.

Kiedy opinia publiczna zaczęła dostrzegać, że pierwszy rząd PO - PSL nie jest tak znakomity, jak się wydawało, krytycyzm w najmniejszym stopniu dotyczył sympatycznego premiera. Kiedy Platforma wpadała w rozmaite doły, zawsze wyciągał ją Donald Tusk.

W swojej partii budził już co prawda coraz mniej dawnej sympatii ze względu na dość brutalne metody gry, ale za to coraz więcej szacunku i respektu. Wszyscy inni politycy na jego tle stawali się bladzi. A tych, którzy wyrastali zbyt mocno, Tusk wzorem Jarosława Kaczyńskiego szybko i sprawnie pacyfikował. Stawał się hegemonem na polskiej scenie politycznej. Miał w rękach coraz większą władzę, od jego decyzji zależało coraz więcej spraw. Ten niegdyś nielubiący zbyt dużej odpowiedzialności i ciężkiej pracy polityk czuł się w tej sytuacji jak ryba w wodzie. I to świetnie pływającą ryba. Publicyści zaczęli mówić o „systemie Tuska", o „tuskizmie" – to wszystko było miarą jego sukcesu i potęgi.

Bo mimo iż przybywało krytyków za mało efektywny sposób rządzenia państwem,  nikt nie kwestionował jego sprawności w prowadzeniu gry. I fantastycznej umiejętności w prowadzeniu dialogu z obywatelami czy – jak kto woli – czarowania opinii publicznej.

Przez cztery lata rządów nieustannie cieszył się dużą popularnością i akceptacją znacznej części wyborców. Nie zaszkodziła mu nawet afera hazardowa, co do istoty przypominająca aferę Rywina, która przecież zmiotła rząd Leszka Millera, doprowadziła niemal do upadku SLD, a samego byłego premiera wyrzuciła na długie lata na polityczny aut.

Utrata instynktu

Tę dobrą passę potwierdził wynik ostatnich wyborów. Mimo że już nie tylko krytyczna wobec PO część dziennikarzy źle oceniała rząd, ale i bliscy ideowo Platformie czołowi ekonomiści potępiali rządzącą ekipę za pasywność i nieróbstwo, mimo że w kampanii wyborczej nie mieli czym się chwalić, ponownie wygrali wybory i utworzyli drugi rząd.

Wydawało się, że w takiej sytuacji, wobec słabej opozycji, rozbitej na dwa obozy lewicy, dzielącej się prawicy i nieudolnego PiS, Platformie przez najbliższe cztery lata znowu nic nie grozi.

Tymczasem po wyborach na rząd spadła lawina wpadek i kłopotów. Z jednej rafy rząd wpadał na drugą. Zamieszanie z lekami, historia z ACTA, wreszcie sprawa podwyższenia wieku emerytalnego, która nastawiła przeciwko rządowi Platformy zdecydowaną większość społeczeństwa. Co się stało? Jak to w polityce bywa, zwłaszcza polskiej, trudno znaleźć jedną przyczynę, która wywołała tę lawinę.

Najbardziej zadziwiające było to, że premier, który popełniając fatalne błędy, zawsze umiał świetnie z nich wychodzić, znakomicie komunikować różne trudne sprawy, tym razem stracił tę umiejętność. Nawet minister zdrowia, który uchodził za mistrza mediów i nawiązywania dobrych relacji z odbiorcami, nagle się pogubił i nie umie wypłynąć na powierzchnię. Sprawa reformy emerytalnej od strony PR, tego PR, w którym Platforma i Tusk się specjalizowali, została kompletnie położona. Ta lubiana przez młodych ludzi ekipa polityczna stała niemal znienawidzona przez 20-latków po sprawie ACTA, której wagi nikt początkowo nie zrozumiał.

Ta kompletna bezradność ekipy Tuska być może wynika ze zbudowanej przez cztery lata wiary we własne nieograniczone możliwości. Każdy człowiek, każdy polityk w pewnym momencie traci instynkt samozachowawczy. Czy to właśnie przytrafiło się Donaldowi Tuskowi? Być może tak. Ale zadziało się coś jeszcze.

Wyborcy bez entuzjazmu

Politycy Platformy nie odczytali do końca przesłania płynącego z wyniku zwycięskich wyborów parlamentarnych. Zwycięstwo ich uśpiło. Nie zrozumieli tego, że wyborcy nie głosowali na nich wcale z entuzjazmem. Już wcześniej wielkomiejskie elity dały im odczuć, że mają dość ich sposobu zachowania i rządzenia. Przypomnijmy sobie, jakie zamieszanie wywołał jeden niewinny, wydawałoby się, wpis na Facebooku autorstwa redaktora naczelnego "Playboya" Marcina Mellera. Już wtedy tysiące wielkomiejskich inteligentów i wielu celebrytów dało znać, że mają dość Platformy. Udało się to jakoś zaklajstrować. Sprytna wizyta w programie telewizyjnym Mellera spowodowała, że Tusk znowu okazał się fajnym facetem. Ale to nie był już ten polityk, któremu dalej bezwzględnie wierzono i który budził tak wielką sympatię. „Gazeta Wyborcza", bardzo sprzyjająca rządowi, co rusz publikowała krytyczne materiały na temat polityki gospodarczej ekipy Tuska. Ba, wprost wspierająca Platformę i Tuska „Polityka" zaczęła nieśmiało wskazywać na rządowe błędy. Kolejni ekonomiści – ludzie z samego serca elektoratu Platformy Obywatelskiej – publikowali manifesty wzywające rząd, by wreszcie wziął się do roboty.

Bardzo zręczna od pewnego momentu, momentami bardzo brutalna kampania wyborcza Platformy i ewidentne błędy PiS spowodowały, ze PO znowu wygrała. Była to jednak zasługa sprytnych, odważnych kampanijnych zagrań, a nie wynik dobrej oceny pracy Platformy przez wyborców.

Wyborcy wybrali mniejsze zło, dając ekipie Tuska bardzo krótkoterminowy kredyt zaufania. Powiedzieli: dobrze, wybierzemy was jeszcze raz po to, byście dokończyli te autostrady i stadiony, byście wynegocjowali nowy budżet unijny i zaczęli wreszcie reformować. Bez wielkiej wiary, że to zrobią, ale z cieniem nadziei. Bo nie wierzyli, że może zrobić to kto inny. Nie było dla nich alternatywy.

Przez moment wydawało się, że Donald Tusk zrozumiał, czego oczekuje jego elektorat, zapowiadając bardzo ambitne reformy. Ale już sam skład rządu – poza wyjątkami – wyglądał raczej jak kolorowe, błyszczące opakowanie pustego pudełka. Rząd znowu zaczął się zachowywać – jak to celnie określił Kazimierz Michał Ujazdowski – jak agencja reklamowa, a nie jak ekipa, która rządzi krajem.  Na dodatek ta agencja reklamowa okazała się nieskuteczna. Reklama przestała działać. Piękne ministerki i przystojni ministrowie nie bardzo sobie radzą. Także w działalności PR-owej.

Tonący lider

Notowania partii spadają, choć nie tak dramatycznie jak oceny rządu. Te – co z przerażeniem zauważyła nawet „Gazeta Wyborcza" – są dziś gorsze niż rządu PiS - LPR - Samoobrona za czasów Jarosława Kaczyńskiego. Ale co najważniejsze i najbardziej zaskakujące – spadają notowania samego Donalda Tuska. Cudowny polityk przestał być lokomotywą ciągnącą swoją partię. Odsetek osób akceptujących i nieakceptujących Donalda Tuska zbliżył się do tego, jaki ma Jarosław Kaczyński. A to przecież Kaczyński był niemal zawsze liderem badań „elektoratu negatywnego". To on zawsze miał największy odsetek tych, którzy go nie akceptują. Tusk jeszcze ma ciut lepszy wynik, ale mimo wszystko – dla lidera Platformy to wynik fatalny. Co więcej – widać wyraźny trend. I nie ma niczego na horyzoncie, co mogłoby poprawić tę sytuację.

W partii politycy już zauważyli, że Tusk przestaje być wehikułem, na którym można wjechać wysoko. A polityka jest bezwzględna. Działacze partyjni – zwłaszcza ci, którzy zostali w przeszłości okaleczeni przez szefa Platformy – tylko czekają na moment, kiedy będą mogli przejść do kontrataku.

W Platformie pod spodem wrze. To nie znaczy, że dziś czy jutro wystąpi ktoś, kto zechce obalić Donalda Tuska. To pewnie jednak się stanie – choć trudno jeszcze określić, kiedy to nastąpi. Tusk jest podkopywany przez Palikota, który czeka, by przejść do frontalnego ataku. Niewykluczone, że wspiera go w sprawie wydłużenia wieku emerytalnego także po to, by Tusk mógł się bardziej wykrwawić. Palikotowi to nie szkodzi. Tuskowi – owszem.

Perspektywy szefa Platformy nie wyglądają różowo. Nie wygląda na to, by w najbliższym czasie -  jeśli nie nastąpią jakieś gwałtowne wydarzenia - jego sytuacja znacząco się poprawiła. Czy Tusk już tonie, jak chcieliby jego przeciwnicy? Może jeszcze nie, ale ledwo trzyma się na powierzchni wody. Jeszcze nigdy od wygrania wyborów w 2007 roku przywódca Platformy nie był w tak złej sytuacji.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?