Historia scysji między Stefanem Niesiołowskim a Ewą Stankiewicz jest kolejnym przykładem, jak automatycznie dzieli się w Polsce opinia publiczna. Wielu - na szczęście nie wszystkich - mobilizuje hasło „biją naszego". Tymczasem Ewa Stankiewicz, podchodząc z kamerą do polityka PO, postępowała zgodnie z obowiązującym w Sejmie standardem.
Kamera - prowokatorka
Wyjdźmy od jedynego w tym momencie źródła - nagrania rozmowy. - Panie pośle, przepraszam - zaczyna reportażystka. - A skąd pani jest? - pyta spokojnie Niesiołowski. - Ewa Stankiewicz, nie chcieli pana wypuścić z Sejmu? - ciągnie dziennikarka. - Nie, ja nie chcę z panią rozmawiać - przerywa jej, ciągle spokojnie, Niesiołowski.
Stankiewicz dopytuje czemu, a były wicemarszałek zaczyna się coraz bardziej nakręcać. Wtedy dopiero zaczyna się awantura.
Nic nie wskazuje na to, że początek nagrania został jakoś zmanipulowany. Spokojny początek rozmowy wskazuje, że wcześniej Niesiołowski nie był zaczepiany przez Stankiewicz. Tu więc można zresztą postawić pytanie: jak kamera mogła prowokować polityka, który od ponad 20 lat zasiada w parlamencie? Tym bardziej że akcja - to ważny szczegół - rozgrywa się przy wejściu do tzw. Nowego Domu Poselskiego. Czyli w miejscu, gdzie dziennikarze dość często łapią swoich rozmówców. Można stamtąd w sekundę uciec przed reporterami do hotelu sejmowego.
Wielu obrońców Stefana Niesiołowskiego podnosi argument, że poseł miał prawo nie chcieć być filmowanym. Przy drzwiach do Sejmu? Do tej pory nikt takich pretensji nie zgłaszał.
Autor tego tekstu przepracował ponad pięć lat jako reporter czterech stacji telewizyjnych i nigdy nie słyszał wcześniej o zasadzie, aby nie filmować posłów przy drzwiach parlamentu. Gdyby taka norma obowiązywała, tłumy obrońców znalazłaby na pewno niedysponowana w Sejmie Elżbieta Kruk z PiS (a ich nie znalazła) czy kilka kadencji wcześniej nieszczęsny poseł Witold Firak z SLD (też nikt go nie bronił, choć złapano go w jego własnym pokoju w hotelu poselskim).
Widzimy zresztą co jakiś czas polityków „uciekających" przed kamerami i tabun dziennikarzy biegnących za nimi i wykrzykujących: „panie pośle, panie pośle (premierze, prezesie etc.)".
Prywatność w Sejmie
Tymczasem w tym przypadku pojawiły się głosy o prawie polityka do prywatności w Sejmie - wspomniał o tym m.in. Seweryn Blumsztajn, występując w TVN 24. Można mu odpowiedzieć pytaniem: czy wszystkie zdjęcia „Gazety Wyborczej ukazywały twarze polityków, którzy wcześniej wyrazili zgodę na fotografowanie? Oczywiście, że nie, bo byłoby to absurdem. Jednak autorzy wielu argumentów stosowanych w obronie Niesiołowskiego wychodzą z założenia, że widzowie i czytelnicy mają słabą pamięć.
Argumenty obrażające inteligencję odbiorców zastosowali także politycy PO broniący swojego kolegi. Poseł Paweł Suski w rozmowie z „Rz" domaga się kary dla Stankiewicz, bo był... po pracy: „nie miał garnituru, wybierał się na pociąg". Podobnie twierdzi szef Klubu PO Rafał Grupiński. - Poseł ma prawo, by nie filmowano go po pracy - powiedział. Ale czy także na terenie Sejmu? Gdyby ta interpretacja miała obowiązywać, na łamach pism takich jak „Super Express" czy „Fakt", choć nie tylko tam, powinniśmy widzieć wyłącznie białe plamy. Większość mediów wykorzystuje okazję, aby sfilmować lub sfotografować znanego polityka wtedy, gdy nadarzy się okazja. A każdy polityk pręży się wtedy, aby dobrze wypaść.