Zastrzegałem to wielokrotnie, powtórzę ? emocje sportowe są mi głęboko obce. Ostatni raz doznawałem ich za sprawą Lubańskiego, Deyny i trenera Górskiego, czyli, jeśli dobrze liczę, gdzieś w drugiej klasie podstawówki. Jeszcze przez jakiś czas potem deklarowałem się jako kibic Górnika Zabrze, ale, szczerze mówiąc, wisiał mi ten klub tak samo jak każdy inny, i robiłem tak tylko dlatego, że w mojej szkole „trzeba było" być za Legią.
Generalnie, szanuję ludzi, którzy potrafią coś, czego nie potrafią inni, rozumiem, że sport (przynajmniej w niektórych dziedzinach, tam, gdzie jeszcze decyduje jakaś umiejętność, a nie napakowanie „koksem") jest pokonywaniem samego siebie, zwycięstwem woli nad słabością ciała, i to mi w sportowcach imponuje. Ale w nachlanym piwskiem brzuchaczu, popiskującym z emocji przed telewizorem albo na okoliczność meczu ryczącym ludziom pod oknami nie imponuje mi nic i trudno mi jego zachowanie zrozumieć.
Krótko mówiąc, stosunek do, jak on to nazywał, „rozwydrzenia sportowego", jest jedyną rzeczą, która łączy mnie z Witkacym. „Zajmowanie uwagi społeczeństwa tym, że Jasiek Wąbała skoczył parę centymetrów wyżej albo pobiegł parę sekund szybciej niż Maciek Wątorek" uważam za zawracanie głowy tak samo waśnie, jak znany przedwojenny ekscentryk, którego, nawiasem mówiąc, swego czasu omal nie ukatrupił mój rodzony dziadek (wspominałem o tym? Carski oficer Stanisław Ignacy Witkiewicz został ranny w lipcu 1916 pod Witoneżem wskutek ostrzału legionowej artylerii, w której, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, uwijał się wtedy przy austro-węgierskim dziale kanonier Stanisław Ziemkiewicz z Czerwińska nad Wisłą. Gdyby dziadek przycelował minimalnie obok, Ziemkiewicz odmieniłby polską literaturę już o bez mała sto lat wcześniej!).
Jednym słowem, by wrócić do wątku, cechuje mnie niewrażliwość na emocje wzbudzane powszechnie przez dwie dziesiątki zziajanych facetów ganiających za świńskim pęcherzem. Gdybym był politykiem, męczyłbym się straszliwie, zmuszony udawać, że też kibicuję „naszym chłopcom" (kibicować? Cholera jasna, jak będę chciał oglądać dziady to pójdę do teatru!), że „w tych dniach wszyscy jesteśmy kibicami" i tak dalej. Jest to zresztą, szerzej patrząc, jedna z wielu przyczyn, dla których na politykę nigdy się nie dałem i nie dam skusić.
Ten swoisty autyzm utrudnia mi, przyznaję, zrozumienie bieżącej polityki, bo, jak łatwo zauważyć, cała ona kręci się wokół planów władzy, by wszelkie problemy przygłuszyć emocjami kibicowskimi. „Wszyscy jesteśmy gospodarzami" (wypraszam sobie ? gdybym to ja był gospodarzem tej imprezy, do takiego bardaku, marnotrawstwa i szabru na pewno bym nie dopuścił!), wszyscy malujemy sobie twarze na biało-czerwono, zakładamy szaliki, piszczymy, wykupujemy ze sklepów wszelkiego sortu badziewie oznakowane firmowym ukwiałem mistrzostw, opijamy się wyrobami sponsorujących to wszystko browarów, i dajemy się ponieść fali zorganizowanego entuzjazmu, odgórnie zadekretowanej narodowej dumy, że wielkim wysiłkiem, ogromnym kosztem, gigantyczną mobilizacją, na ledwie-ledwie i opier-łataj udało się zrobić coś, co w krajach zachodnich robi się rutynowo i nawet zarabia się na tym pieniądze. Tak to sobie władzunia nasza wyobraża.