Jeden z liderów warszawskiego podziemia lat 80., założyciel wtedy konspiracyjnego, a dziś stanowiącego jego prywatną własność wydawnictwa Rytm, Marian Kotarski okazał się już nawet nie konfidentem, tylko oficerem SB - pisze dzisiejsze wydanie "Uważam Rze".
Jeśli ta informacja okaże się prawdziwa, będzie to wiadomość nie tylko smutna, ale też istotna. Przede wszystkim dla dawnych działaczy antyreżimowej opozycji. Ale nie tylko. Sprawa jest bowiem ważna nie wyłącznie w kontekście sporów o przeszłość, ale i o osadzone w tej przeszłości korzenie teraźniejszości.
Po pierwsze jest ona argumentem dotyczącym stopnia infiltracji antykomunistycznego podziemia. Strona niechętna tzw. rozliczeniom, polowaniom na agentów itd., itp. sugerowała często, iż był on tak nikły, że kwestii tych w ogóle nie warto badać. Przypadek Kotarskiego świadczy, że bywało inaczej. Że komunistyczne służby miewały bardzo dobre informacje o działaniach opozycji, mogły też wywierać wpływ na podejmowane przez nią decyzje.
Po drugie rzecz dotyczy korzeni części elity finansowej, której pierwotnych źródeł - według jednej ze stron sporu - należy szukać w świecie peerelowskich służb i ich agentury. Druga strona sporu skłonna jest ten segment rzeczywistości negować. Przypadek Kotarskiego jest argumentem na rzecz tego, że niesłusznie. Szef Rytmu nie jest czołowym oligarchą, niemniej jednak jego przypadek dowodzi, że tajny świat, w którym dawne służby po części kreowały nowe elity, nie jest wymysłem oszołomów.
Sprawa jest też argumentem w sporze o istotność dokumentów SB. Strona „antylustracyjna" sugeruje, że były one niewiarygodne już, gdy powstawały, a w dodatku są tak zdekompletowane, iż ich waga jest nikła. Okazuje się jednak, że badając archiwalia MSW, można dotrzeć do informacji na tyle ważnych, że w jakimś zakresie zmieniających pogląd na fragment tamtej epoki.