Sprawy performerek z Pussy Riot, które sprofanowały moskiewską katedrę, i feministek z Femenu, które obaliły kijowski krzyż poświęcony ofiarom NKWD, postawiły na porządku dnia kwestię granic wolności, prawa do prowokacji i obrażania uczuć innych ludzi. Zwłaszcza że „puśki" zostały natychmiast, z prędkością światła, uznane za „więźniów sumienia" przez Amnesty International - międzynarodową organizację niegdyś broniącą politycznych więźniów różnych reżimów, teraz preferującą forsowanie kulturowej rewolucji.
Amnesty skrytykowała wiceszefowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Agnieszka Romaszewska, której zdaniem w AI od wielu lat było widać skłonność do lewackiej interpretacji rzeczywistości. - Proste wolności, takie jak normalna wolność słowa, zgromadzeń robią mniejsze wrażenie niż np. wolność do rysowania członka na murze. Na miano więźnia sumienia zasługuje performer, który pokaże goły tyłek, ale już nie opozycjonista. Bardziej cenione jest widać zachowanie nieobyczajne niż zachowanie patriotyczne. Może dlatego bardzo szybko zareagowali w sprawie Pussy Riot, a nie reagują w sprawie Kawalenki - mówiła Romaszewska portalowi wpolityce.pl (chodzi o Siarhieja Kawalenkę, który został ukarany za wywieszenie biało-czerwono-białej flagi w Witebsku).
Refleksja Romaszewskiej jest słuszna, dotyczy jednak tylko wąskiego wycinka szerszego zjawiska. Bo ani sprawa Pussy Riot nie jest pierwsza, ani Amnesty nie jest tu osamotniona. Od lat w postawie wielu instytucji kształtujących naszą kulturową rzeczywistość widoczna jest tendencja do stałego rozpychania granic tego, co intelektualni liderzy lewicowo-liberalnej opinii uważają (szczerze czy nieszczerze) za podstawę wolności współczesnego człowieka. I jakoś tak jest, że to coś zawsze uderza we wrażliwość, w uczucia innego człowieka. I jakoś tak jest, że nie jakiegoś tam abstrakcyjnego, tylko konkretnego: w uczucia człowieka wierzącego i kulturowo tradycjonalnego.
Wzeszło bujnym chwastem
Kiedyś, dawno temu, w czasie pobytu w Polsce, w trakcie kanonizacji Jana Sarkandra, Jan Paweł II powiedział: - Wbrew pozorom praw sumienia trzeba bronić także dzisiaj. Pod hasłami tolerancji w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencje do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia.
Przez polskie media przetoczyła się wtedy fala krytyki, przez wzgląd na osobę wypowiadającą te zdania stonowanej, ale jednoznacznej. Wielu zresztą szczerze nie rozumiało, o co Ojcu Świętemu chodzi. Nietolerancja wobec wierzących? W Polsce? Delikatnie sugerowano, że to absurd. A jednak to, co wtedy dopiero kiełkowało i dlatego dla niektórych było trudne do dostrzeżenia, po 17 latach wzeszło bujnym chwastem. Chwastem widocznym dla wszystkich, którzy chcą widzieć.