Rysy na systemie Tuska

Pojawiły się sygnały świadczące o tym, że przeciw premierowi zaczyna zwracać się spora część klasy politycznej – zauważa publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 05.10.2012 18:51

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Mijający tydzień był tygodniem pękania systemu Tuska. I wbrew pozorom wcale nie przede wszystkim dlatego, że jeden z sondaży przyniósł informację o zrównaniu się poparcia PiS i PO, a inny wręcz o zmianie kolejności na podium. Takie sondaże już bywały, a potem trend się zmieniał i wracał do trwającej od 2007 roku normy. Tak może być i tym razem.

Nie chodzi też o to, że nagrania wideo ze stadionu Lechii pokazały ponad wszelką wątpliwość, iż premier mijał się z prawdą, twierdząc, że tylko „kojarzy istnienie" sędziego Milewskiego (tego, którego lokajstwo wobec władzy udowodniła dziennikarska prowokacja „GPC"). Ani o to, że obok premiera i prezesa sądu widzimy na tych nagraniach nadzorującego śledztwo w sprawie Amber Gold prokuratora Różyckiego, co widowiskowo ilustruje tezę o istnieniu „układu gdańskiego". Nie takie rzeczy Polacy potrafili już wybaczyć Tuskowi. Ważniejsze są inne wydarzenia.

Efekt Glińskiego

Po pierwsze – antyrządowa demonstracja, która miała miejsce w zeszłą sobotę, niezależnie od tego, jak dokładnie ocenimy jej liczebność, była ewidentnie największą polityczną manifestacją, która odbyła się w stolicy po 1989 roku (a tak naprawdę można by chyba porównać ją jedynie z wiecem poparcia dla Władysława Gomułki w październiku 1956 roku). Oczywiście w demokracjach demonstracje nie obalają rządów, czynią to wyborcy. Ale sam fakt, iż organizatorom udało się zebrać takie tłumy (poprzednia demonstracja w obronie TV Trwam była mniej więcej o połowę mniej liczna), świadczy o postępującej zmianie w nastrojach społecznych.

Po drugie – efekt demonstracji przedłużyła i wzmocniła udana operacja pt. „Piotr Gliński". Profesor rzecz jasna nie zostanie premierem. Ale powiązanie PiS z intelektualistą niekojarzącym się ze skrajnościami dobrze wpływa na image tej partii.

Nie może od razu zmienić go radykalnie, bo sam Jarosław Kaczyński konsekwentnie długo robił wszystko, co mógł, żeby być kojarzony ze skrajnością. Zbyt wielki jest też odsetek Polaków, którzy emocjonalnie nie cierpią PiS. Zredukowanie intensywności tego uczucia musi potrwać.

Powiedziawszy to, trzeba zarazem stwierdzić, że początek został zrobiony. Coś drgnęło, o czym świadczy choćby paniczna reakcja „Wyborczej" i innych mediów, których tożsamość określa antykaczyzm. To one wbrew swej woli wylansowały Piotra Glińskiego na przebój sezonu. Próbowały bowiem jednocześnie ośmieszyć profesora, przedstawić całą operację PiS jako niepoważną i zarazem reanimować nastrój grozy, strachu przed partią Kaczyńskiego. Cele te były z sobą sprzeczne i nie mogły być zrealizowane jednocześnie. W efekcie powstaje wrażenie braku spójności przekazu medialnego mainstreamu. Nie pomaga to rządowi.

Obejrzyj komentarz wideo

Pawlak łamie kordon

Po trzecie i być może najważniejsze – pojawiły się sygnały świadczące o tym, że przeciw premierowi zaczyna zwracać się spora część klasy politycznej. Przy czym chodzi o tę jej część, która do niedawna była elementem zaplecza Donalda Tuska. Zaplecza funkcjonalnego – czyli nieformalnego, czasem nawet teoretycznie opozycyjnego, a przede wszystkim – nieplatformerskiego.

O ile Janusz Palikot na propozycję konstruktywnego wotum nieufności i premiera Glińskiego zareagował w sposób skłaniający do refleksji nad starą tezą, iż jego opozycyjność jest jedynie pozą czy wręcz uzgodnionym z Tuskiem manewrem (zażądał od premiera reakcji na „ofensywę skrajnej prawicy"), o tyle już reakcja SLD była niejednoznaczna, a ta niejednoznaczność jest znamienna. Leszek Miller rzucił obraźliwym bon motem, ale już Grzegorz Napieralski podkreślił, że konieczne są rozmowy liderów klubów opozycyjnych, i powiedział wręcz, że gdyby takie rozmowy odbyły się przed zgłoszeniem kandydatury, to jej poparcie przez lewicę byłoby realne.

O pisowskim kandydacie w superlatywach wypowiedział się Waldemar Pawlak. Już tylko to byłoby znamienne, bo – przypomnijmy – mowa nie tylko o szefie partii koalicyjnej, ale i wicepremierze. Ale Pawlak poszedł dalej. Liderom partii opozycyjnych (wraz z Kaczyńskim) zaproponował – ewidentnie wbrew woli Tuska – wspólną naradę. Na temat gospodarki i rolnictwa.

Temat konferencji jest neutralny. Ale bywają sytuacje, w których znaczącym sygnałem politycznym jest sam fakt spotkania się jakichś politycznych partnerów, nawet jeśli skończy się to wyłącznie wspólnym zadeklarowaniem, że sześć razy sześć to trzydzieści sześć.

Zaproszenie takie nie byłoby niczym dziwnym w żadnym z ustabilizowanych zachodnich krajów demokratycznych, gdzie rozmaite elementy współdziałania między władzą a opozycją są oczywistością. Ale w Polsce jest inaczej.

Najważniejszą cechę naszej sytuacji przez lata stanowiła (i w znacznym stopniu nadal stanowi) autentyczna nienawiść, odczuwana przez Polaków wobec innych Polaków, i niesformalizowany, lecz realny kordon sanitarny, ustanowiony wokół PiS przez w zasadzie wszystkie pozostałe siły polityczne.

Otóż Pawlak przełamuje ten kordon. Oczywiście czyni to zapewne trochę, aby podbić swoje znaczenie, zademonstrować, że ludowcy nie są przystawką Platformy, a trochę, by wytargować od Tuska jakieś frukta, o których opinia publiczna może się nigdy nawet nie dowiedzieć. I oczywiście wcale nie znaczy to, że PSL przejdzie do opozycji.

Ten tygrys już niestraszny...

Taka czy inna motywacja nie zmienia faktu, że kordon jest przełamywany. A to przełamywanie ma duże znaczenie.

Bo po pierwsze – jednym z głównych argumentów przeciw PiS jest jego brak zdolności koalicyjnej. Ruch Pawlaka sugeruje zaś, że ten stan nie jest oczywisty.

Po drugie – kiedy inni politycy zachowują się wobec PiS jak wobec normalnej partii, wpływa to na społeczny odbiór tego ugrupowania. Zmniejsza się nośność argumentów tych, którzy nadal hołdują logice wojennej i uważają partię Kaczyńskiego za kwintesencję zła, z którym należy walczyć.

Nic dziwnego, że wspierający dość konsekwentnie Tuska Włodzimierz Cimoszewicz kąśliwie rzucił pod adresem szefa ludowców, że „rządzenie nie polega na tym, aby wzajemnie podstawiać sobie nogi", i skomentował: – Pawlaka znam dwadzieścia kilka lat i wiem, że nieustannie gra. To nie jest zbyt lojalne wobec jego obecnego pryncypała i partnera koalicyjnego.

Kiedy inni politycy zachowują się wobec PiS jak wobec normalnej partii politycznej, zmniejsza się nośność argumentów tych, którzy nadal hołdują logice wojennej i uważają ugrupowanie Kaczyńskiego za kwintesencję zła

Co jednak najważniejsze – jeszcze kilka miesięcy temu Pawlak bałby się wykonać taki manewr. Siła Tuska sięgała wtedy apogeum. Konflikt z nim mógł zakończyć się dla wicepremiera nie tylko wyrzuceniem z rządu, ale i poważnymi perturbacjami wewnątrzpartyjnymi, może aż do utraty fotela prezesa stronnictwa włącznie.

Dziś jest już zupełnie inaczej. Tusk nie jest oczywiście jeszcze papierowym tygrysem. Ale Pawlak już mógł bezkarnie szarpnąć go za wąs.

Kilka dni temu na łamach „Rz" pytałem, czy zaczyna się koniec systemu Tuska. Przebieg wydarzeń tygodnia wydaje się przybliżać nas do udzielenia na to pytanie odpowiedzi pozytywnej.

Mijający tydzień był tygodniem pękania systemu Tuska. I wbrew pozorom wcale nie przede wszystkim dlatego, że jeden z sondaży przyniósł informację o zrównaniu się poparcia PiS i PO, a inny wręcz o zmianie kolejności na podium. Takie sondaże już bywały, a potem trend się zmieniał i wracał do trwającej od 2007 roku normy. Tak może być i tym razem.

Nie chodzi też o to, że nagrania wideo ze stadionu Lechii pokazały ponad wszelką wątpliwość, iż premier mijał się z prawdą, twierdząc, że tylko „kojarzy istnienie" sędziego Milewskiego (tego, którego lokajstwo wobec władzy udowodniła dziennikarska prowokacja „GPC"). Ani o to, że obok premiera i prezesa sądu widzimy na tych nagraniach nadzorującego śledztwo w sprawie Amber Gold prokuratora Różyckiego, co widowiskowo ilustruje tezę o istnieniu „układu gdańskiego". Nie takie rzeczy Polacy potrafili już wybaczyć Tuskowi. Ważniejsze są inne wydarzenia.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?