Gdyby nie dziennikarze, nikt nigdy by się nie dowiedział, iż polski rząd wysyła białoruskim opozycjonistom PIT-y ze szczegółowymi informacjami o sumach, jakie otrzymali od państwa polskiego. Gdyby nie dziennikarze, nikt by się nie zorientował, że dane na temat pomocy dla dysydentów były przez pół roku dostępne w Internecie. Gdyby nie media, nigdy nie zostałaby ujawniona niekompetencja ministerialnych urzędników. Żurnaliści wykazali się karygodnym brakiem odpowiedzialności i narazili na szwank reputację polskich władz.
Pouczanie to moja specjalność
Rzecznik MSZ próbował wprawdzie bohatersko uchronić swoją ojczyznę przed międzynarodowym skandalem, lecz jego starania spełzły na niczym. Nie wystarczyły telefony do kilku redaktorów – dziennikarze znów okazali się bezduszni, po raz kolejny gonitwa za sensacją przeważyła nad zdrowym rozsądkiem.
Mówiąc krótko: gdyby nie dziennikarze, problemu by nie było, minister Radosław Sikorski nadal mógłby chodzić w glorii męża stanu wytrwale walczącego o pozycję Polski w Europie, Marcin Bosacki nie musiałby przeprowadzać nieprzyjemnych rozmów z kierownictwem „Rzeczpospolitej”, a przeciwnicy prezydenta Łukaszenki nie drżeliby o swój los. Gdyby nie ci dziennikarze, nieustannie wściubiający nos w nie swoje sprawy...
Gdybyśmy żyli w świecie wymyślonym przez Sikorskiego i Bosackiego, zapewne moglibyśmy przyjąć takie wytłumaczenie i poutyskiwać na kiepską kondycję moralną polskich mediów. Jednak żyjemy w innym świecie. Takim, w którym Sikorski i Bosacki są urzędnikami wynajętymi na jakiś czas przez naród do wykonywania pewnych konkretnych obowiązków. Mało tego, oni są także przez ten naród opłacani.
Tak, szanowni Państwo, nie dość przypominania tej oczywistości: to my wszyscy jesteśmy pracodawcami i przełożonymi panów Sikorskiego i Bosackiego i to my mamy prawo domagać się od nich rzetelności oraz profesjonalizmu. Niemniej ich reakcja na publikację artykułu w „Rzeczpospolitej” wskazuje, iż obaj dżentelmeni mają na ten temat dokładnie odwrotne zdanie.
Zapewne wydaje im się, że to oni są przełożonymi Cezarego Gmyza, Jerzego Haszczyńskiego i Andrzeja Talagi, że to MSZ płaci wynagrodzenia dziennikarzom „Rz” i że ma prawo instruować ich, co mogą pisać, a czego pisać nie mogą. Takie numery to może wychodzą w Zimbabwe, panowie, ale nie tutaj (przy całym szacunku dla niezależnych zimbabweńskich dziennikarzy).