Polacy, nic się nie stało...

Pracodawcami i przełożonymi panów Sikorskiego i Bosackiego jesteśmy my wszyscy. I mamy prawo domagać się od nich rzetelności oraz profesjonalizmu. Jednak ich reakcja na publikację w „Rzeczpospolitej” wskazuje, iż obaj dżentelmeni mają dokładnie odwrotne zdanie – uważa publicysta

Publikacja: 28.10.2012 20:17

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Gdyby nie dziennikarze, nikt nigdy by się nie dowiedział, iż polski rząd wysyła białoruskim opozycjonistom PIT-y ze szczegółowymi informacjami o sumach, jakie otrzymali od państwa polskiego. Gdyby nie dziennikarze, nikt by się nie zorientował, że dane na temat pomocy dla dysydentów były przez pół roku dostępne w Internecie. Gdyby nie media, nigdy nie zostałaby ujawniona niekompetencja ministerialnych urzędników. Żurnaliści wykazali się karygodnym brakiem odpowiedzialności i narazili na szwank reputację polskich władz.

Pouczanie to moja specjalność

Rzecznik MSZ próbował wprawdzie bohatersko uchronić swoją ojczyznę przed międzynarodowym skandalem, lecz jego starania spełzły na niczym. Nie wystarczyły telefony do kilku redaktorów – dziennikarze znów okazali się bezduszni, po raz kolejny gonitwa za sensacją przeważyła nad zdrowym rozsądkiem.

Mówiąc krótko: gdyby nie dziennikarze, problemu by nie było, minister Radosław Sikorski nadal mógłby chodzić w glorii męża stanu wytrwale walczącego o pozycję Polski w Europie, Marcin Bosacki nie musiałby przeprowadzać nieprzyjemnych rozmów z kierownictwem „Rzeczpospolitej”, a przeciwnicy prezydenta Łukaszenki nie drżeliby o swój los. Gdyby nie ci dziennikarze, nieustannie wściubiający nos w nie swoje sprawy...

Gdybyśmy żyli w świecie wymyślonym przez Sikorskiego i Bosackiego, zapewne moglibyśmy przyjąć takie wytłumaczenie i poutyskiwać na kiepską kondycję moralną polskich mediów. Jednak żyjemy w innym świecie. Takim, w którym Sikorski i Bosacki są urzędnikami wynajętymi na jakiś czas przez naród do wykonywania pewnych konkretnych obowiązków. Mało tego, oni są także przez ten naród opłacani.

Tak, szanowni Państwo, nie dość przypominania tej oczywistości: to my wszyscy jesteśmy pracodawcami i przełożonymi panów Sikorskiego i Bosackiego i to my mamy prawo domagać się od nich rzetelności oraz profesjonalizmu. Niemniej ich reakcja na publikację artykułu w „Rzeczpospolitej” wskazuje, iż obaj dżentelmeni mają na ten temat dokładnie odwrotne zdanie.
Zapewne wydaje im się, że to oni są przełożonymi Cezarego Gmyza, Jerzego Haszczyńskiego i Andrzeja Talagi, że to MSZ płaci wynagrodzenia dziennikarzom „Rz” i że ma prawo instruować ich, co mogą pisać, a czego pisać nie mogą. Takie numery to może wychodzą w Zimbabwe, panowie, ale nie tutaj (przy całym szacunku dla niezależnych zimbabweńskich dziennikarzy).

I pomyśleć, że zarówno Sikorski, jak i Bosacki byli kiedyś dziennikarzami i doskonale wiedzą, że tego typu interwencje niemal natychmiast wypływają na światło dzienne i prawie zawsze szkodzą wyłącznie politykom.

Nie wiem, czy do redaktorów „Sunday Telegraph”, w którym Sikorski zamieszczał swoje reportaże z Afganistanu, wydzwaniał ktoś z Foreign Office, prosząc o zablokowanie jakiegoś materiału. Ale wiem, że młody korespondent nie byłby tym zachwycony.

A czy na Marcina Bosackiego jako szefa działu zagranicznego „Gazety Wyborczej” naciskał kiedykolwiek ówczesny minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz? Jeśli tak, to ciekaw jestem, jak się wtedy poczuł.

Dla Sikorskiego zresztą to nie pierwszyzna. Skoro całkiem niedawno pouczał rząd Davida Camerona, jaką politykę ma prowadzić w Europie, to dlaczego nie miałby pouczać polskich dziennikarzy.

„Rzeczpospolita” nie doczekała się wyrazów ubolewania – ani od MSZ, ani od żadnego przedstawiciela rządu. W normalnym kraju (do licha, ile razy jeszcze będę musiał używać tego wyświechtanego sformułowania...) minister pozbyłby się nadgorliwego rzecznika, zrzuciłby na niego całą odpowiedzialność za hańbiące postępowanie resortu i zarzekałby się, że sam o niczym nie wiedział – choćby po to, by ratować własną skórę. Bo naciski na media to naprawdę bardzo poważna sprawa – Sikorskiemu mógłby coś o tym powiedzieć były prezydent Niemiec Christian Wulff, który m.in. z tego powodu stracił stanowisko.

Zasługi ministra

Tymczasem Sikorski udaje, że nic się nie stało. PIT-y zostały wprawdzie wysłane, ale nie zaszkodzi to opozycjonistom, bo reżim i tak wiedział o dietach, jakie dostali w Polsce. A wyciek tajnych informacji to wina pracownika, którego już kiedyś zwolniono, ale niestety został przywrócony do pracy wyrokiem sądu.

Ciekawe, iż najdrobniejsze sukcesiki MSZ są zawsze wielkimi sukcesami pana ministra – to on wyposażył resort w telefony BlackBerry, to jego zasługą jest obecność polskich ambasad i konsulatów na portalach społecznościowych. Najgrubsze zaś wpadki minister potrafi z iście oksfordzką gracją zwalić na cały świat.

Intryguje mnie jeszcze jedno: jak to się dzieje, że Sikorski, tak bardzo aktywny w Internecie, znajduje czas na śledzenie antysemickich wpisów na stronach „Faktu”, reklamowanie książki kucharskiej żony tudzież „banowanie” nielubianych dziennikarzy na Twitterze, ale nie jest w stanie uszczelnić własnych serwerów.

Podziękować mediom

W piątek szef dyplomacji apelował do mediów: „Los naszych rodaków na Białorusi, los środowisk demokratycznych na Białorusi to oczywiście troska MSZ, ale bardzo proszę media o solidarność i o odpowiedzialność w traktowaniu tych tematów. Wszędzie tam, gdzie można narazić kogokolwiek na prześladowania, potrzeba odpowiedzialności. Potrzeba jej po naszej stronie, ale także w sposobie relacjonowania tych kwestii”.

Otóż nie, Panie Ministrze, to nie jest podział fifty-fifty. Odpowiedzialność za prowadzenie polskiej polityki zagranicznej spoczywa w stu procentach na Panu.

Apele do mediów mogą przynieść skutek, ale tylko wtedy, gdy się je najpierw przeprosi za niedopuszczalną ingerencję w ich autonomię i zacznie się je traktować po partnersku. Media, owszem, mogą wspierać polską dyplomację, ale przemilczanie kompromitujących zaniedbań trudno byłoby nazwać „wsparciem”.

Wręcz przeciwnie: Sikorski powinien raczej podziękować, że media pomagają mu w zwalczaniu patologii w resorcie.
Ponadto, proszę wybaczyć, ale jak mamy pomóc np. w odzyskaniu wraku prezydenckiego samolotu? Czyż nie naciskając na ministra, aby zechciał wreszcie coś z tym zrobić?

Tutaj jednak dochodzi do zderzenia interesów obu stron. Albowiem tego typu teksty, jak o PIT-ach dla Białorusinów, oraz niewygodne pytania, jak te o wrak, uderzają w coś, co ministrowi Sikorskiemu jest najbardziej drogie: w jego image. Zbyt długo nań pracował, w zbyt wielu bankietach uczestniczył, by teraz jakiś byle pisarzyna złamał mu karierę.

Stąd najnowszy pomysł, aby wprowadzić instytucję „tajemnicy dyplomatycznej”, która pozwalałaby na jeszcze drastyczniejsze odcięcie mediów od jakichkolwiek informacji na temat działalności MSZ. Byłyby nią objęte także kwestie związane z oficjalnym stanowiskiem Polski w trakcie najróżniejszych negocjacji w ramach Unii Europejskiej.

Domyślam się, że po wprowadzeniu „tajemnicy dyplomatycznej” nie będzie też można ujawniać, o jaką kwotę walczy rząd Donalda Tuska w następnej perspektywie budżetowej UE. Szkoda. Sikorski, Rostowski, Boni i Bielecki nie będą już mogli biegać z jednego studia telewizyjnego do drugiego, opowiadając w kółko o tym, jak to zdobędą dla naszego kraju okrągłe 300 miliardów złotych.

Dzięki „tajemnicy dyplomatycznej” pan minister będzie mógł wreszcie spać spokojnie i zająć się tym, na czym zna się najlepiej: budowaniem własnego wizerunku wybitnego polityka i „dobrego Europejczyka”. Jego urzędnicy będą spokojnie wysyłać kolejne PIT-y, sam Sikorski zaś założy smoking i wygłosi dziesięć kolejnych przemówień na rozmaitych konferencjach, podpisze się pod trzema kolejnymi „Raportami Mędrców” o przyszłości kontynentu i powie Brytyjczykom, o której godzinie mają pić herbatę.

A w tym samym czasie bałtycka rura Gazpromu zostanie tam, gdzie ją położono, Polacy na Litwie będą nadal dyskryminowani, wrak tupolewa zaś będzie sobie cichutko gnił na rosyjskiej ziemi. Kiedy zostanie sprowadzony do Polski? O, to już pewnie „tajemnica dyplomatyczna”.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze”

Gdyby nie dziennikarze, nikt nigdy by się nie dowiedział, iż polski rząd wysyła białoruskim opozycjonistom PIT-y ze szczegółowymi informacjami o sumach, jakie otrzymali od państwa polskiego. Gdyby nie dziennikarze, nikt by się nie zorientował, że dane na temat pomocy dla dysydentów były przez pół roku dostępne w Internecie. Gdyby nie media, nigdy nie zostałaby ujawniona niekompetencja ministerialnych urzędników. Żurnaliści wykazali się karygodnym brakiem odpowiedzialności i narazili na szwank reputację polskich władz.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?