Zastanawiam się, dlaczego natychmiast po ostatnim szczycie budżetowym ogłoszono fiasko Europy i porażkę rządu premiera Tuska. To mniej więcej tak, jakby ktoś chciał wydać werdykt po pierwszej rundzie meczu o mistrzostwo świata, kiedy bokserzy dopiero się rozgrzali, ale dalej chowają się za wysoko podniesioną gardą. W informacyjnym szumie ucieka nam się jednak najważniejsze. W obecnie trudnych, kryzysowych czasach, kiedy wszyscy myślą o zaciskaniu pasa, Polska ma olbrzymie szanse dostać z unijnej kasy najwięcej pieniędzy, jakie dostało pojedyncze państwo w całej historii integracji europejskiej.
Gra sojuszami
Zakończony właśnie szczyt budżetowy Unii Europejskiej doczekał się wielu analiz. Większość z nich jest mocno przesadzona. Nie tylko szczyt nie zakończył się żadnym dramatycznym fiaskiem, ale nie doszło także do żadnego trwałego odwrócenia sojuszy. Gdyby zapytać jakiegokolwiek eksperta w Brukseli, jak zakończy się pierwsze budżetowe starcie, każdy odpowiedziałby, że brakiem porozumienia. Tak było przecież w poprzednich latach.
Brytyjczycy w pierwszym podejściu zawsze muszą zademonstrować swoim tradycyjnie eurosceptycznym wyborcom, że są twardymi zawodnikami. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby państwa członkowskie podjęły decyzję już w pierwszym podejściu. Kolejne rozmowy o budżecie nałożą się bowiem na dyskusję o ratowaniu strefy euro, co może skomplikować porozumienie. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę krystalizującą się na naszych oczach propozycję ustanowienia nowego, osobnego budżetu - wyłącznie dla strefy Euro. Taka jest jednak niechlubna tradycja negocjacji budżetowych, porozumienie osiągane jest dopiero w kolejnych podejściach.
Wypadałoby się odnieść pokrótce także do rzekomego trwałego obrócenia sojuszy i roli, którą w negocjacjach odgrywają państwa korzystające z unijnych pieniędzy. Konrad Szymański pisał o tym, iż Angela Merkel opuściła szczyt pod rękę z Davidem Cameronem, pozostawiając tym samym Donalda Tuska samego na peronie. Tego typu spekulacje są dowodem anachronicznego myślenia, według którego politykę europejską robi się w oparciu o jeden trwały sojusz. Tak w Unii nie postępuje nikt. Obecny rząd jest pierwszym, który wyzwolił się z dogmatu, iż w polityce europejskiej w sojusze trzeba wchodzić tylko z wybranymi partnerami.
Tymczasem praktyka uczy, że rozmawiać trzeba ze wszystkimi, a sojusze tworzyć z państwami, które w danej sprawie myślą podobnie. Dokładnie tak stało się i tym razem. Premier Tusk zadbał przede wszystkim o dobre relacje z unijnymi instytucjami, bo w walce o hojny budżet to one są naszymi największymi sojusznikami. Przypomnę również, że to nasz komisarz napisał wstępną propozycję budżetu, która, mimo że podlega cięciom, do dziś jest podstawą negocjacji (w przeszłości nie zawsze tak było). Parlament Europejski głosem największych frakcji wspiera nas od początku, a pod koniec negocjacji naszym sprzymierzeńcem stał się przewodniczący Rady Europejskiej, odwracając cięcia w polityce spójności.