Złudzenia miłośników Albionu

Położenie między Niemcami a Rosją rodzi tęsknotę za odległymi sojusznikami, którzy wybawią Polskę ze szponów nikczemnych sąsiadów. Ale takich sojuszników nie ma – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 06.02.2013 18:38

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

W polskiej polityce pojawiło się nowe źródło podziałów. Jest nim stosunek do eurosceptycznej linii Davida Camerona. Ostatnia deklaracja brytyjskiego premiera, w której wyraził on gotowość wyjścia jego kraju z Unii Europejskiej (jeśli tak zdecydowaliby Brytyjczycy w ewentualnym referendum), spotkała się z pozytywnym oddźwiękiem części polskiej opinii publicznej.

Przywódca antyniemieckiego frontu

W środowiskach kojarzonych z szeroko pojętą prawicą Cameron urasta na przywódcę antyniemieckiego frontu. Bo przecież wiadomo, że całe zło w UE pochodzi z Niemiec. To Niemcy narzucają Unii model sfederalizowanego mocarstwa, w ramach którego poszczególne państwa tracą swoją suwerenność na rzecz Berlina. A zatem politycy PiS i sympatycy tej partii, a także konserwatywni publicyści z utęsknieniem wyczekują zwycięskiego wjazdu Camerona na białym koniu do Brukseli.

Odrzucenie proniemieckiego kursu przez PiS – gdyby partia ta doszła do władzy – podyktowane byłoby nie roztropnością, lecz naiwnością

Dla zwolenników brytyjskiego premiera czarnym charakterem jest oczywiście rząd Donalda Tuska. Bo zamiast sprzyjać Cameronowi, nie szczędzi mu krytyki, co mocno podkreślił kilka dni temu na łamach „Rzeczpospolitej” Łukasz Warzecha. Oczywiście szczególną rolę odgrywa tutaj – jako szef polskiej dyplomacji – Radosław Sikorski, któremu wielokrotnie już dostawało się za to, że polska polityka zagraniczna podporządkowana jest interesom Berlina. Ciążenie ku niemieckiej stolicy rzuca się w oczy od momentu przejęcia władzy w Polsce przez Platformę Obywatelską w roku 2007. Tyle że można odnieść wrażenie, iż odrzucenie proniemieckiego kursu przez PiS – gdyby partia ta doszła do władzy – podyktowane byłoby nie roztropnością, lecz naiwnością, którą wykorzystują właśnie Brytyjczycy.

Hucpa brytyjskiego posła

Warto zwrócić uwagę na opublikowany przez portal wpolityce.pl list, jaki ministrowi Sikorskiemu przesłał poseł brytyjskiej Partii Konserwatywnej Daniel Kawczynski. Ten szczycący się swoim polskim pochodzeniem polityk wyraża w swojej korespondencji rozczarowanie „stanowiskiem polskiego rządu, który zdecydował się na ignorowanie woli Wielkiej Brytanii, chcącej renegocjować własną pozycję wewnątrz Unii Europejskiej”. Kawczynski sugeruje, że ekipa Tuska okazuje Londynowi historyczną niewdzięczność. I w tym fragmencie listu zaczyna się hucpa.

Oto dowiadujemy się, że w ciągu ostatnich stu lat żaden europejski kraj nie był z Polską tak solidarny jak Wielka Brytania. W czasie negocjowania traktatu wersalskiego brytyjscy dyplomaci bez wytchnienia posuwali do przodu kwestię odzyskania przez Polskę niepodległości. Dwadzieścia lat później Wielka Brytania wywiązała się ze swoich sojuszniczych obietnic i po ataku Niemiec na Polskę wypowiedziała im wojnę. Kawczynski powołuje się też na opinię Lecha Wałęsy, który przyznał, że Margaret Thatcher udzielała bezcennych rad Solidarności.

Brytyjski polityk zaznacza na wstępie listu, że jego dziadek był polskim patriotą i wpoił mu głębokie umiłowanie polskiej historii. Tyle że jakoś efektów tego nie widać. Przypomnijmy więc, że w czasie negocjowania traktatu wersalskiego premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George zwyczajnie Polsce bruździł (przytoczmy jego jakże eleganckie słowa: „Oddać Polakom śląski przemysł to jak dać małpie zegarek”). Z kolei dwadzieścia lat później Wielka Brytania wprawdzie wypowiedziała Niemcom wojnę, ale nie wykazała się istotną aktywnością zbrojną (Brytyjczycy, podobnie jak Francuzi, nie chcieli umierać za Gdańsk) do chwili, gdy sama została zaatakowana. Wreszcie Margaret Thatcher, udzielając bezcennych rad Solidarności, nic nie ryzykowała. Główny wróg bloku zachodniego – ZSRR chylił się już ku upadkowi i Brytyjczykom opłacało się wspieranie sił sprzyjających budowie nowego układu na Starym Kontynencie. Inaczej było cztery dekady wcześniej na konferencji w Jałcie. Jej rezultaty sprawiły, że żołnierze wyklęci nie mieli co liczyć na wsparcie Wielkiej Brytanii i pozostałych mocarstw zachodnich.

Kolonialne poczucie wyższości

Czy można mieć pretensje do Wielkiej Brytanii o to, że zawsze dbała o swoje interesy? W żadnym razie. Tak się zachowuje każde państwo, które kieruje się własną racją stanu (Warzecha ma rację, kiedy stwierdza, że Cameron pod tym względem zachowuje się jak Angela Merkel, tyle że wyraża swoje stanowisko głośno). Problem tkwi w tym, że list posła torysów do szefa polskiej dyplomacji ilustruje pewien sposób traktowania Polaków przez Anglosasów (bo chodzi tu nie tylko o Brytyjczyków, ale i Amerykanów). Ujawnia się w tym traktowaniu kolonialne poczucie wyższości przedstawiciela administracji imperium wobec jakiegoś peryferyjnego plemienia.

Anglosascy politycy świetnie zdają sobie sprawę z polskich kompleksów wynikających z geografii. Położenie między Niemcami a Rosją rodzi tęsknotę za odległymi sojusznikami, którzy wybawią Polskę ze szponów nikczemnych sąsiadów. Ale takich sojuszników nie ma. Są tylko powstające na ich temat wizje propagandowe.

Geopolityczna fikcja

Najwybitniejsi polscy mężowie stanu – jak Dmowski czy Piłsudski – nie mieli złudzeń co do tego, że w sytuacjach zagrożenia naszego kraju warto liczyć na odległe mocarstwa. Prowadzili więc skomplikowane gry z sąsiadami. Dziś okoliczności są podobne – Polska nadal jest samotna – chociaż czasy wydają się bardziej spokojne niż jeszcze pół wieku temu. Dlatego stawianie jednoznacznie na opcję brytyjską przeciw opcji niemieckiej przenosi nas w sferę geopolitycznej fikcji. Jaką korzyść odniosłaby Polska z opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię? Czy zwiększyłaby zakres swojej suwerenności?
Zasadniczą kwestią polsko-niemieckiego zbliżenia nie jest ono samo w sobie, lecz brak asertywności Warszawy wobec Berlina. Bo przecież Tusk i Sikorski mogliby grać na niemiecko-brytyjskich rozbieżnościach. Tyle że jak do tej pory nie widać, żeby to robili. Ale oczywiście trudno się spodziewać, że taką grę podjąłby PiS. Polska polityka zagraniczna skazana jest bowiem na rytualną walkę „Niemców” z „Brytyjczykami”.

W polskiej polityce pojawiło się nowe źródło podziałów. Jest nim stosunek do eurosceptycznej linii Davida Camerona. Ostatnia deklaracja brytyjskiego premiera, w której wyraził on gotowość wyjścia jego kraju z Unii Europejskiej (jeśli tak zdecydowaliby Brytyjczycy w ewentualnym referendum), spotkała się z pozytywnym oddźwiękiem części polskiej opinii publicznej.

Przywódca antyniemieckiego frontu

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń